Groźna sytuacja na Polnej-Opawskiej. Kierowca autobusu przesłał nam wyjaśnienia

Sprawa dotyczy autobusu komunikacji miejskiej, który wjechał do zatoki, gdzie stał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego.
- Wczoraj w waszym artykule opisaliście groźną sytuację na ul. Opawskiej-Polnej. Wyjaśniam, że nie wjechałem do zatoki autobusowej nagle, ale około 2 minuty czekałem na jakąś reakcję służb zabezpieczających lądowisko helikoptera. Wobec tego, że nikt nie zabronił mi wjazdu do zatoki, a pilot i strażacy stoją koło śmigłowca i rozmawiają z sobą, co widać na załączonym zdjęciu, które zrobiłem czekając na jakiś sygnał. Po upewnieniu się, że zdołam bezpiecznie ominąć helikopter, obserwując zwisające śmigło, zacząłem powoli wjeżdżać do zatoki ww celu zabrania pasażerów, co jest moim obowiązkiem. Wtedy dopiero pilot i strażacy stojący obok maszyny, co widać na załączonym zdjęciu, zareagowali. Nadmieniam, że jestem kierowcą autobusu od 1989 roku (ponad 30 lat) i mam jakieś doświadczenie. Gdyby lądowisko było odpowiednio zabezpieczone, to bym tam nie wjechał, a nie było, co przyznał jeden ze strażaków, którzy ze mną rozmawiali, chyba ten w czerwonym hełmie. Nawet policjanci, którzy siedzieli w radiowozie, a obok których przejeżdżałem, nie zareagowali, bo chyba nie widzieli podstaw do ukarania mnie. Chcę jeszcze poinformować, że codziennie mam kilka takich sytuacji, że w czasie wymijania lub omijania, a szczególnie z samochodami ciężarowymi na niektórych ulicach i mostach, są jeszcze mniejsze odległości (odstępy) i nikt z tego nie robi sensacji. Pozdrawiam - napisał do nas kierowca (dane do wiadomości redakcji).
Komentarze (2)
Dodaj komentarz