- Najlepsze lata dzieciństwa spędziłem tutaj, gdzie teraz jest Zajazd Biskupi. Spotkanie z Bernhardem Galetzką

- Gdy miałem pięć lat, wprowadziliśmy się tutaj do mojej babci. Wcześniej mieszkaliśmy na Mariańskiej, ale po śmierci matki tata nie dałby rady sam nas utrzymać - miałem jeszcze dwóch braci i siostrę. Mieszkaliśmy tu ponad dziesięć lat, w 1976 czy 1977 roku przeprowadziliśmy się na Różyckiego. Rzeczy przewoziliśmy na drabiniokach - wspomina pan Bernhard. - Chodziłem do ósemki, teraz to Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Później uczyłem się zawodu mechanika samochodowego, razem z szewcem, Romanem Palczewskim.
Lata spędzone w budynku Zajazdu Biskupiego pan Bernhard wspomina z uśmiechem na ustach. - Tam, gdzie teraz jest restauracja, za moich czasów mieszkała jedna rodzina, w części zabytkowej cztery, a w prawym skrzydle trzy, w tym ja z babcią, tatą i rodzeństwem. Gdy przyszliśmy tutaj, z babcią mieszkał jeszcze jej syn z żoną. Mieliśmy dwa pokoje i kuchnię. Mimo że mieszkały tu różne rodziny, atmosfera panowała iście rodzinna. Z moimi rówieśnikami tworzyliśmy zgraną paczkę, pilnowaliśmy wejścia na teren naszego domu. Graliśmy w piłkę nożną, która zresztą do teraz jest moją pasją. Byliśmy też bardzo zaangażowani w próbę odkopania rzekomego tunelu, który prowadził na zamek. Ziemię wywoziliśmy na ogródki, zasypywaliśmy też dziury na placu tworzone przez furmanki. Pewnego razu sprzątaczka zauważyła ziemię na podwórku i wezwała milicję. Tak skończyła się nasza misja odkopania tunelu - opowiada z iskierką w oku pan Bernhard.
To nie była jedyna styczność paczki kolegów z milicją. W czasie gdy budowano odrostradę, chłopcy postanowili wybudować na podwórku basen. Wykopali dziurę, a środek postanowili wyłożyć%u2026 płytami przeznaczonymi na budowę drogi. Basenu nie wybudowali, za to po raz kolejny zapisali się w pamięci stróżów bezpieczeństwa. - A przecież my chcieliśmy zrobić coś dobrego dla lokalnej społeczności! - śmieje się dziś nasz rozmówca.
Jako dorosły człowiek, mąż i ojciec dwójki wtedy dzieci, pan Bernhard pracował na kopalni. Czasy wtedy były niepewne, więc by zapewnić dzieciom dobry byt, małżonkowie postanowili wyjechać do Niemiec. By otrzymać paszporty, wykupili wycieczkę do Grecji, otrzymali też zaproszenie od kolegi, który mieszkał w Niemczech. - Zaczynaliśmy od zera, postawiliśmy wszystko na jedną kartę. Na początku dorabiałem w winiarni. Trzy miesiące po naszym wyjeździe obalono mur berliński - mówi nam pan Bernhard, który w Niemczech mieszka już 26 lat, od 25 pracuje w fabryce felg aluminiowych Ronal.
Pierwsza żona pana Bernharda zmarła w 2008 roku. Jak poznał obecną żonę? - Poznaliśmy się na portalu randkowym - uśmiecha się pani Ingrid. - Pierwszy raz spotkaliśmy się w Polsce. Bernhard przyjechał do mnie w weekend, po którym miał lecieć z dziećmi do Egiptu. W ciągu tego weekendu obgadaliśmy chyba wszystkie tematy. Bernhard stwierdził, że jeśli nie ja, to żadna inna. W poniedziałek wrócił z Egiptu, a ja przyleciałam do niego do Niemiec we wtorek - opowiada żona naszego bohatera.
Rodzina przyjeżdża do Polski minimum raz, dwa razy w roku. Galetzkowie zawsze przychodzili zobaczyć budynek, w którym pan Bernhard spędził lata swojej młodości. - W tamtym roku też przyszliśmy. Uprzejmy pan, który tutaj był, pozwolił nam wejść do środka. Niedawno przyjechałam do mojej mamy. Przejeżdżając tędy zobaczyłam, że budynek jest wyremontowany, a Zajazd Biskupi czynny! Zrobiłam zdjęcia. Wieczorem nie mogłam już wytrzymać i zadzwoniłam do męża. Przekazałam mu tę wiadomość, a on zadał mi jedno pytanie: "Zarezerwowałaś już pokój?" - opowiada z uśmiechem pani Ingrid. - Wróciłam do Niemiec w piątek i tego samego dnia wyruszyliśmy z Bernhardem i Lucasem z powrotem do Polski. Pierwszą noc w zajeździe spędziliśmy 17/18 października. - dodaje.
- To było niesamowite przeżycie, tyle wspomnień%u2026 Gdy przyjechaliśmy, najpierw zwiedziliśmy zajazd - przyznaje pan Bernhard. - Na pewno jeszcze nie raz tu wrócimy! - dodaje.
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.