Piękne jubileusze par z gminy Krzanowice

W pensjonacie Moravia zebrało się aż 14 par, które w 2013 roku obchodziły Złote Gody. Na początku burmistrz gminy Krzanowice - Manfred Abrahamczyk - złożył jubilatom życzenia, potem zaś nastąpiła uroczysta chwila wręczenia pamiątkowych medali. Po części oficjalnej był czas na rozmowy przy kawie, nie zabrakło też toastu za zdrowie i pomyślność wszystkich par.
Złote Gody świętowali:
Danuta i Reinhard Medek z Wojnowic
- To było przeznaczenie. Pochodzę z Zabrza, mąż przyjechał tam w odwiedziny, wyszłam na ulicę i nasze spojrzenia się spotkały. Tak to się zaczęło - mówiła pani Danuta. Wesele było kameralne, dla najbliższej rodziny. - Cały dzień była piękna pogoda przerwana jedynie burzą w trakcie obiadu - wspominają jubilaci. Oboje mieli pracę biurową. Mają dwoje dzieci, trzech wnuków. Jaka jest ich recepta na szczęśliwą miłość? - Trzeba być cierpliwym i tolerancyjnym dla drugiej osoby - mówiła para z 50-letnim stażem.
Cecylia i Alojzy Gawlica z Wojnowic
Oboje pracowali w Głubczycach. - Przechodząc przez ulicę zauważyłem moją przyszłą żonę, wpadła mi w oko i tak zostało. Potem czyniłem starania żeby ją poznać - mówił pan Alojzy. Mają czwórkę dzieci, dwie wnuczki i czterech wnuków. Pani Cecylia zajmowała się domem, pan Alojzy pracował w budowlance. Co w małżeństwie jest ich zdaniem najważniejsze? - Jeden drugiemu musi czasem ustąpić, poza tym ważna jest prawdziwa miłość - mówił pan Alojzy.
Anna i Rudolf Cieśla z Borucina
- Poznaliśmy się na drodze. Ja szłam z koleżanką, mąż z kolegą, potem się umówiliśmy - wyjaśniła pani Anna. - W dniu naszego ślubu pogoda była straszna. Zima okropna. Po naszym weselu autobusy dwa dni nie jeździły - wspomina pan Rudolf. Jak im się razem żyło przez te 50 lat? - Życie ułożyło nam się bardzo dobrze. Nie zamieniłabym męża na innego - śmieje się pani Anna. Małżeństwo doczekało się dwójki dzieci, mają też dwie wnuczki i dwóch wnuków, a także jedną prawnuczkę.
Renata i Karol Filip z Krzanowic
Sąsiadami byli od dzieciństwa, znali się więc od najmłodszych lat. W dniu ich ślubu było bardzo zimno. Jeśli chodzi o życie zawodowe, to państwo Filip prowadzili wspólnie gospodarstwo rolne. Mają dwóch synów i dwie córki, pięciu wnuków i trzy wnuczki. Ich recepta na długie pożycie małżeńskie jest prosta: co człowiek ślubował, tego powinien dotrzymać. - Trzeba walczyć razem, by wspólnie zwyciężać - mówią jubilaci.
Urszula i Zygfryd Kubin z Krzanowic
Poznali się w pociągu, tak ich drogi się spotkały. Potem był ślub. Pogoda w tym dniu była ładna, potem burza i znowu ładnie. - Jak w małżeństwie - uśmiecha się pani Urszula. Oboje pracowali, ona najpierw w Sprawności, później w szkole, on na kopalni Anna w Pszowie, następnie także w szkole. Mieli szóstkę pociech, siedmioro wnucząt i jedną prawnuczkę.
Maria i Brunon Rzepka z Bojanowa
Ich wspólna historia zaczyna się w pracy, w Zarządzie Zieleni Miejskiej, gdzie się poznali. Potem spotkania i stwierdzenie, że razem chcą iść przez życie. Ślub wzięli 25 listopada. Pogoda była piękna. Mają dwie córki i syna oraz trzech wnuków i jednego prawnuczka. Z uśmiechem mówią, że receptę na udany związek każdy musi znaleźć sam...
Natalia i Witold Stachowicz z Wojnowic
Po raz pierwszy zobaczyli się na kąpielisku Ruda w Rybniku. Po roku był ślub. Mają dwoje dzieci i czworo wnucząt. Cieszą się także jedną prawnuczką. Pani Natalia z wykształcenia jest technologiem żywienia, pracowała natomiast w hotelarstwie. Pan Witold życie zawodowe związał z transportem. Jaka jest ich recepta na długie życie w udanym związku? - Wspólne zainteresowania są najważniejsze. To bawi i cieszy. Razem zwiedziliśmy całą Europę, jeździliśmy na rajdy - mówiła pani Natalia. Pan Witold podkreślił, że najważniejsza jest miłość i zrozumienie.
Urszula i Paweł Kaszny z Borucina
Ich drogi zeszły się na wesele u kuzynki. Potem postanowili razem kroczyć przez życie. Oboje podkreślają, że w związku i rodzinie najważniejsze jest wsparcie. Całe życie pracowali na gospodarstwie. Mają troje dzieci, jedenaścioro wnucząt, są już też pradziadkami.
Gizela i Hubert Miketta z Bojanowa
Na festynie sportowym ich spojrzenia po raz pierwszy się spotkały, potem spotykali się na zabawach tanecznych. - Wpadła mi w oko i tak zostało - mówił pan Hubert. W dniu ich ślubu pogoda była przepiękna, była lipcowa niedziela, słońce świeciło, a temperatura przekroczyła 30 stopni Celsjusza. Pani Gizela zajmowała się domem, pan Hubert pracował jako tokarz. Mają dwoje dzieci, dwoje wnucząt. Są też już pradziadkami. Jak sami mówią, życie bywa różne, ale przez wszystkie chwile i te dobre, i te złe trzeba przejść razem.
Jadwiga i Rudolf Kostka z Borucina
Oboje pochodzą z Borucina, nic więc dziwnego, że znają się praktycznie od najmłodszych lat. Spotykali się na zabawach, razem jeździli na rowerach, rozmawiali ze sobą w pociągu, aż pewnego dnia postanowili się pobrać. W dniu ich ślubu pogoda była piękna. - Naprawdę pięknie było. Jaka pogoda w wesele takie życie mówią i u nas się sprawdziło - wyjaśniła pani Jadwiga. Mają dwóch synów, czterech wnuków i trzy wnuczki.
Bożena i Engelbert Rosman z Krzanowic
- Pochodzę z Ząbkowic Śląskich. Mąż przyjechał tam na delegację i tak się poznaliśmy - wspomina pani Bożena. Potem był ślub i wesele. - Pogodę mieliśmy ładną, tak samo jak życie - dodaje z uśmiechem pani Rosman. Mają dwie córki, trzech wnuków i jedną wnuczkę, a także jednego prawnuka i jedną prawnuczkę. Ich recepta na związek? - Miłość w szczególności. To jest najważniejsze - mówią jubilaci.
Anna i Werner Koza z Borucina
Mieszkali po sąsiedzku. - Cały czas miałem ją na oku - uśmiecha się pan Werner. Mają troje dzieci i pięcioro wnucząt. Pani Anna zajmowała się gospodarstwem i domem, pan Werner pracował w budownictwie. Zdaniem małżonków najważniejsze w związku jest dojście do kompromisu. - Ideałów nie ma, trzeba się pogodzić, a nie od razu myśleć o rozwodzie - mówią jubilaci.
Jadwiga i Alfred Handzlik z Borucina
Poznali się na zabawie. - Wie pani, bo kiedyś wszędzie były zabawy, tak się na nie jeździło i poznawało - tłumaczy z uśmiechem pan Alfred. Pogodę w dniu ślubu mieli wyjątkową. Ponad 60 cm świeżego śniegu. - Autobus był zamówiony, samochód też, a do ślubu jechaliśmy saniami - opowiadają małżonkowie. Mają trzech synów, siedmioro wnucząt i dwóch prawnuków.
Krystyna i Franciszek Chmiela z Krzanowic
Pracowali razem w Pietrowicach Wielkich, w jednym zakładzie i tam właśnie mieli okazję się poznać. W dniu ich ślubu pogoda była typowo zimowa - minus 25 stopni Celsjusza, wieczorem opady śniegu. Od młodych lat pan Franciszek był kierowcą, pani Krystyna była kucharką. Mają dwóch synów i jednego wnuka.
Sylwia Prusowska
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.