To miejsce ma coś w sobie. Wychowankowie byłego domu dziecka w Krowiarkach spotkali się po raz czwarty

Na tegoroczne spotkanie przybyły 23 osoby - wychowankowie domu dziecka, który istniał w Krowiarkach w latach 1949-1959. - Pobiliśmy w tym roku rekord! Są z nami dzieci naszego kierownika Leopolda Bolka - Ewa i Bronek, są również goście z Niemiec, którzy niegdyś tu mieszkali - cieszy się pan Roman Stark, wychowanek domu dziecka, emerytowany policjant mieszkający obecnie w Strzelcach Opolskich, który co roku organizuje spotkania.
Pierwsze spotkanie pan Roman zorganizował w Paczkowie. - Po zlikwidowaniu domu dziecka tu, w Krowiarkach, dzieci rozdysponowano do różnych domów dziecka w Opolskiem, część trafiła do Paczkowa. To właśnie tam spotkaliśmy się po raz pierwszy. Drugie spotkanie odbyło się już w Krowiarkach. Pamiętam, było wtedy bardzo ciepło, 30 stopni! Rok temu z kolei mieliśmy deszczową aurę. Spotkanie więc, zamiast na zewnątrz, zorganizowaliśmy w holu pałacu - opowiada pan Stark.
- Pałac w Krowiarkach ma w sobie coś niezwykłego, jest miejscem wyjątkowym. Mieszkaliśmy z ojcem w domu dziecka. Po jego zamknięciu trafiliśmy do domu dziecka w Paczkowie. Podczas pobytu w Krowiarkach byłam małym dzieckiem, jednak dobrze wspominam ten okres. Była oczywiście zazdrość o tatę, gdy trzymał na kolanach inne dzieci, a ja musiałam siedzieć obok. To jednak były ulotne momenty, bo poza nimi czułam się jak w jednej wielkiej rodzinie. W domu dziecka spotkać można było różne narodowości, mimo to uczono równości i braterstwa, nie było gorszych ani lepszych, wszyscy byli równi - przyznaje pani Ewa, córka kierownika domu dziecka.
- Bardzo dużo osób wstydzi się faktu, że wychowywało się w domu dziecka. Moim zdaniem zupełnie niesłusznie. Kiedyś bowiem w domach dziecka uczono dyscypliny i świetnie przygotowywano do dorosłego życia. Wykonywaliśmy w zasadzie wszystkie prace domowe - sprzątaliśmy, praliśmy, ścieliliśmy łóżka. Mieliśmy konie czy krowy, przy których też pracowaliśmy. Uczono nas cerowania, a nawet robienia na drutach! - mówi nam pan Roman.
- To prawda, mieliśmy dyżury: jeden tydzień dziewczyny, jeden chłopcy. Wszystko musiało lśnić! Pamiętam, kiedy czyściłam poręcz schodów. Robiłam to bardzo dokładnie, wymiotłam wszystkie zakamarki. Mimo to kierownik wyłapał kurz. Sprzątałam więc dalej, aż był nieskazitelnie czysto - wspomina z uśmiechem pani Irena, która obecnie mieszka w Kędzierzynie. - Pamiętam też, że po skończeniu 18 lat dostałam solidną wyprawkę od domu dziecka i rozpoczęłam pracę w Jastrzębiu. Później przez prawie 37 lat pracowałam jako przedszkolanka. Bardzo ciepło wspominam to miejsce.
Przed uczestnikami dzisiejszego zjazdu jeszcze wiele atrakcji, wspomnień i rozmów, my tymczasem zapraszamy do obejrzenia zdjęć, a także do odwiedzenia profilu pana Romana Starka na Facebooku, gdzie można znaleźć wiele ciekawych informacji i zdjęć.
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany