Dyrektor donosi na siedmiolatków

W mroźny grudniowy dzień, kilka minut przed 9-tą, na drugim piętrze budynku sądu rejonowego w Raciborzu, przed salą nr 201 siedziało dwóch bardzo przestraszonych siedmiolatków. Jeden mocno tulił do siebie błękitną maskotkę psa, drugi kurczowo trzymał za rękę oboje rodziców.
Jak doszło do tego, że dwóch pierwszoklasistów musiało się stawić w sądzie w ten grudniowy poranek? Trzeba cofnąć się w czasie o półtora miesiąca? We wtorek, 27 października pierwszaki ze Szkoły Podstawowej nr 15 w Raciborzu bawiły się na przerwie. Jedni biegali po korytarzu, inni jedli drugie śniadanie. Dwóch chłopców (tych samych, których spotkamy w grudniu w sądzie, nazwijmy ich Kubuś i Jareczek) zrobiło w czasie przerwy rzecz bardzo głupią. Kubuś zagonił do kąta kolegę z klasy i z niewiadomych powodów zaczął mu ściągać spodnie. Kolega, nazwijmy go Maciusiem, bronił się dzielnie, więc Kubuś zawołał na pomoc kolegę Jareczka.
Zdarzenia nie widziała żadna dorosła osoba. Ani nauczycielka dyżurująca na korytarzu ani pani od niemieckiego, która miała z chłopcami następną lekcję, dlatego trzeba się tu oprzeć na opowieściach pierwszoklasistów i ich rodziców. Te jednak różnią się. Maciuś mówi, że ściągnięto mu spodnie razem z majtkami. Kubuś zapewnia, że spadły tylko spodnie a majtki już nie. Motywów swojego postępowania nie potrafią też wyjaśnić Kubuś i Jareczek. Gdzieś w ich wypowiedziach przewija się wątek, że namówił ich do tego jakiś inny chłopak.
Mama Jareczka opowiada: O wszystkim dowiedziałam się dopiero w czwartek, bo syn nie miał nic napisane w dzienniczku z uwagami. Kubuś złapał Maciusia w kącie i chciał mu ściągnąć spodnie. Takie dresowe, na gumce. Nie udało mu się, więc zawołał na pomoc mojego syna. Jareczek to bardzo spokojny chłopak. Grzeczny, nie ma w zeszycie żadnych uwag. Nie mamy z nim żadnych problemów wychowawczych. W czwartek wezwał nas dyrektor szkoły. Powiedział, co chłopcy zrobili, spytał ich, czy wiedzą, że to było złe, i że muszą zostać ukarani. Za karę musieli zrezygnować z wyjścia na jedną wspólną wycieczkę z innymi dziećmi. Dostali naganę od dyrektora w obecności innych uczniów. A pani wicedyrektor powiedziała, że następnym razem jak zrobią coś takiego, to już nikt nie będzie dzwonił po rodziców, tylko od razu przyjdzie policja. Jak wróciliśmy do domu, to Jareczek był cały roztrzęsiony. Kazał się trzymać za rękę i obiecać, że nie damy go, jak policja przyjdzie go zabrać. Myśleliśmy, że sprawa jest już zakończona, chłopcy przecież zostali ukarani i to niejednokrotnie. Tymczasem w piątek znowu dostaliśmy wezwanie do szkoły, do dyrektora. Przestraszyłam się, że znowu zbroił coś głupiego. Ale nie. Wezwał nas dyrektor i powiedział, że mama Maciusia pisze wszędzie pisma, do niego też napisała takie ostre pismo, że może nam maila pokazać. A potem okazało się, że sprawa trafiła do sądu.
Mama Kubusia opowiada: Wiemy, że nasze dziecko jest nadpobudliwe. Zostało to zdiagnozowane jeszcze zanim poszedł do szkoły. Sporo z nim pracujemy. Ja się dowiedziałam pierwsza, co się stało. Z uwagi w dzienniczku i od syna. Od razu też zareagowaliśmy. Syna ukaraliśmy. Rozmawialiśmy z wychowawczynią, z dyrektorem i panią wicedyrektor. Chciałyśmy też porozmawiać z mamą Maciusia… Bo z rozmowy z dyrektorem szkoły wynikało, że to ona dała sprawę do sądu. Dyrektor mówił nam, że rodzice Maciusia są na nas wściekli, padło nawet takie określenie, że chcą nas ukrzyżować. Dopiero później okazało się, że zawiadomienie na policję złożyła dyrekcja szkoły.
Tatuś Kubusia opowiada: Wybraliśmy tę szkołę ze względu na bogatą ofertę zajęć pozalekcyjnych, w tym basen. Jesteśmy bardzo zadowoleni z wychowawczyni. Ale okazało się, że w tej konkretnej sytuacji dyrekcja nie potrafiła sobie poradzić. Ja nie twierdzę, że nic się nie stało. Kubusiowi kara się należała, ale ile razy można karać za ten sam czyn. Wyczytałam w statucie szkoły, jakie kary obowiązują. Nasz syn dostał prawie wszystkie, został upomniany przez nauczycielkę, dyrektora szkoły, utracił prawo do uczestnictwa w jednej wycieczce szkolnej lub klasowej. Myśmy też go ukarali. Niektóre jego ulubione samochodziki do tej pory są schowane w piwnicy. I jeszcze to doniesienie na policję i rozprawa w sądzie o ustalenie stopnia demoralizacji. Czy to nie za dużo za głupi wybryk siedmiolatka? To jakie kary zastosują, gdy dojdzie do czegoś naprawdę poważnego.
Mama Maciusia opowiada: Proszę o tym nie pisać, bo nikomu to już nie pomoże a jeżeli komuś zaszkodzi to tylko mojemu synowi. Proszę sobie wyobrazić, jak czuliśmy się, gdy syn przy śniadaniu, ze spuszczoną głową opowiedział, co się stało. Że dwaj koledzy z klasy na korytarzu, przy wszystkich, ściągnęli mu majtki na korytarzu. Oczywiście, że byłam zdenerwowana, gdy poszłam do dyrektora. Ale jeszcze bardziej się zdenerwowałam, gdy usłyszałam, że dyrektor szkoły nie wie czy wezwie rodziców tych chłopców... Więc napisałam do Rzecznika Praw Ucznia, do kuratora, do Urzędu Miasta... Poradzono mi, bym wysłała pismo, bo rozmowa jest ulotna a na skargę na piśmie dyrekcja musi zareagować. Moim zdaniem pan dyrektor ewidentnie mnie zlekceważył. A matki tych chłopców też mogły do mnie podejść, porozmawiać... Przecież ja codziennie jestem w szkole, bo odbieram syna.
Dyrektor szkoły uważa, że postąpił słusznie zawiadamiając policję. Dlaczego tak postąpił? Bo w piątek rano dostał od mamy Maciusia pismo, w którym napisała, (ponoć, bo pisma dyrektor nie pokazał rodzicom Kubusia i Jareczka), że żąda od dyrekcji szkoły stanowczych działań. Pytała też, jak to jest możliwe, że jej dziecko wciąż chodzi do tej samej klasy z oprawcami. W piśmie powoływała się nawet na Konstytucję. Dyrektor uznał więc, że stanowczym działaniem z jego strony będzie zawiadomienie policji.
Z rozmów z rodzicami wszystkich trzech chłopców wynika, że to szkoła i dyrekcja nie poradziła sobie z trudną sytuacją. Najpierw zbyła i zlekceważyła zdenerwowaną mamę Maciusia. Nie doprowadziła do spotkania rodziców. A na koniec, by pokazać, że jednak coś robi, zawiadomiła o zdarzeniu policję.
- Dyrekcja szkoły ośmieszyła się – to komentarz prawnika. W podobnym tonie wypowiada się pedagog. – Kara, a nawet kilka kar nieadekwatnych do czynu. Co zrobią gdy naprawdę dojdzie do poważnych wybryków. Utną winnemu głowę?
Wrócimy jeszcze na chwilę do wspomnianego na początku grudniowego poranka w sądzie. Chłopców przesłuchała pani sędzia, ale nie dopatrzyła się u nich i ich rodzin żadnego stopnia demoralizacji. Sprawę oddalono. Teraz najważniejsze jest, aby trójka chłopców jak najszybciej zapomniała o październikowym incydencie i aby ich życie wróciło do normalności.
Jolanta Reisch
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany