Na motocyklach podróżują od kilku lat. W tym roku w dwa tygodnie pokonali 5 tysięcy kilometrów i odwiedzili kolejne państwa

Ich pierwsza podróż motocyklowa odbyła się 5 lat temu. Od tego czasu odwiedzali kolejne państwa, nabywali nowych doświadczeń i poznawali swoje słabości. Mowa o grupie RKWtrip, która co roku wybiera się w motocyklową podróż. Tym razem w dwa tygodnie łącznie pokonali 5 tysięcy kilometrów i odwiedzili Słowację, Ukrainę, Węgry, Rumunię oraz Mołdawię.
W swoich kręgach skupiają fanów motocykli z Raciborza, Wodzisławia Śląskiego oraz Kietrza. W tym roku wyjątkowo wyruszyli 7-osobowym zespołem (zazwyczaj w podróż wyjeżdża sześciu motocyklistów). Podczas tegorocznej wyprawy najmłodszy uczestnik miał 28 lat, natomiast najstarszy 45. - Kiedy wyruszyliśmy w pierwszą wycieczkę, wiedzieliśmy, że nie będzie to ostatnia. Bardzo nam się to spodobało, niesamowite emocje, adrenalina oraz chęć zwiedzania na motocyklu kolejnych państw sprawiła, że wyruszyliśmy w kolejną, później następną i jeszcze jedną wyprawę. Tak już podróżujemy od 5 lat. Wolimy wyjechać w jedną dużą podróż, niż co dwa tygodnie odwiedzać zloty motocyklowe - mówią przedstawiciele RKWtrip. Tegoroczna podróż odbyła się w survivalowo-biwakowym stylu, więc nie była kosztowna. Na dwa tygodnie oderwali się od codzienności. Mieli zaplanowaną trasę, lecz do końca nie wiedzieli, gdzie będą nocować, co ich czeka oraz jakie warunki pogodowe napotkają. Jak wyglądała ich wyprawa?
Pojawił się pomysł
Na początku pojawił się pomysł, później przyszedł czas na jego realizację. W tym roku postanowili odwiedzić pięć państw: Słowację, Ukrainę, Węgry, Rumunię oraz Mołdawię. Postawili sobie niełatwe zadanie do wykonania. Dwa tygodnie, 5 tysięcy kilometrów oraz brak znajomości trasy. Jedynie, czego byli całkowicie pewni, to że mają zamiar odwiedzić wcześniej zaplanowane miejsca.
Później czas przygotowań
Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Nie mogli zapomnieć o takim wyposażeniu jak kufry, torby i sakwy oraz sprzęt związany z komunikacją i bezpieczeństwem. Pojawiła się check lista, każdy uczestnik miał za zadanie zabranie rzeczy mu przydzielonej, lecz jak przyznają, z wyprawy na wyprawę czas przeznaczony na przygotowania się zmienia. Przez te kilka lat nabyli wprawy i przypuszczalnie mogą oszacować, czego potrzebują, a co może być zbędne. - Do pierwszej wyprawy przygotowywaliśmy się dwa miesiące, później czas skrócił się do miesiąca, a teraz to było około dwa tygodnie - śmieją się motocykliści i dodają: - Kiedyś przejmowaliśmy się tym, co mamy zabrać, aby nam czegoś potrzebnego nie zabrakło. Teraz już jest inaczej. Nabyliśmy pewne doświadczenie, które pozwala nam na to, że udaje się ogarnąć wszystkie sprawy z wyjazdem w kilka dni.
I... nadszedł dzień wyjazdu
Z Raciborza wyruszyli 19 czerwca, przez całą trasę pogoda im sprzyjała. Pierwszy przystanek, który zaplanowali, to Słowacja. - Wieczorem dotarliśmy do wyznaczonego miejsca, jak podpowiadała nam nawigacja, miał to być camping, lecz... rzeczywistość prezentowała się inaczej - było to miejsce pielgrzymkowe. Zapytaliśmy, czy możemy rozbić tam namioty - pozwolono nam. Gdy obudziliśmy się rano, zobaczyliśmy, gdzie tak naprawdę się znajdujemy. Z obserwacji można było wywnioskować, że było to święte miejsce, obok naszych namiotów przechodziły pielgrzymki - mówią.
Kolejnego dnia postanowili podzielić się na dwie grupki. Część ekipy pojechała przez Ukrainę, natomiast druga połowa przez Węgry. Miejscem, w którym zaplanowali, że ponownie się spotkają, była Rumunia. - Część wybrała Ukrainę, dlatego że chcieliśmy za jak najmniejsze pieniądze zatankować nasze motory, zrobić tanie zakupy oraz zobaczyć kraj i rzeczywiście był to bardzo dobry pomysł. Zobaczyliśmy Ukrainę taką jak wygląda naprawdę, a nie tę, którą znamy z opowiadań. W tym czasie druga ekipa miała okazję zobaczyć Węgry - wspominają uczestnicy wyprawy.
No i Rumunia. - Zapytaliśmy spotkanego człowieka o nocleg, na co on nam powiedział, że niedaleko odbywa się impreza motocyklowa. Ugościł nas klub motocyklowy - rumuński oddział nocnych wilków. Za kilka euro otrzymaliśmy pełne wyżywienie. Ciągle nam też tam powtarzano, abyśmy rozróżniali Rumunów i Romów, ponieważ mają kompleks, że w całej Europie wszyscy patrzą na nich przez pryzmat Cyganów - mówią. Jednym z ważniejszych punktów, zaznaczonych na ich mapie była Transalpina. Jak zastrzegają, będąc w Rumunii grzechem również by było nie odwiedzenie Zamku Draculi. - Prowadzi tam 1530 schodów. Na zamku znajdują się liczne inscenizacje i naprawdę warto było odwiedzić to miejsce. Musimy dodać, że ten zamek był właśnie kiedyś własnością Włada Palownika, czyli człowieka, na którego historii powstała postać Draculi - zaznaczają. W Rumunii zahaczyli jeszcze o Konstancję i wyruszyli w dalszą drogę.
Przyszedł czas na Mołdawię, tam również był jeden z punktów, który chcieli zobaczyć. Była to Milestii Mici - największa winnica na świecie. - 250 kilometrów podziemnych tuneli po brzegi wypełnionych winem. Znajduje się tam ponad milion butelek - mile wspominają i kontynuują: - Myśleliśmy, że gdzieś obok będzie znajdował się hotel, ale tak nie było. W konsekwencji rozbiliśmy namioty przed jednym z najbardziej pokazowych miejsc w Mołdawii, spaliśmy przed winnicą. Motocykliści później wyruszyli w stronę Ukrainy, zahaczyli o Kamieniec Podolski, Chocim, po czym skierowali się w stronę Polski.
Czas wracać
Po dwóch tygodniach wrócili do Raciborza, czyli miejsca, z którego wyruszyli. - Pierwsza myśl po powrocie była taka, że chcemy się wyspać - śmieją się motocykliści. Jak na razie nie mają jeszcze planów, gdzie wyruszą za rok, lecz uchylają rąbka tajemnicy i mówią, że myślą o Gruzji.
Grupę RKWtrip można na bieżąco śledzić na facebooku.
DM
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany