Bez pracy usycham...

- Człowiek zrobił się miękki, od byle czego się wzrusza, a to na te czasy nie za bardzo. Teraz trzeba być twardym w życiu. Ale ja tak nie umiem. I chyba się już nie nauczę – wzdycha pani M. ukradkiem ocierając łzę. Po chwili jednak oświadcza twardo - Ja się nie boję ciężkiej pracy.
Panią M. poznałam dzięki listowi, który napisała do naszej redakcji. (…) Potrzebuję pomocy w znalezieniu pracy. Mogę pracować za mniejsze pieniądze a tyle samo godzin co inni, robić wszystko co trzeba, jak najlepiej potrafię. (…) Szukam pracy w handlu w marketach spożywczych. (…) Mam z czego żyć, ale brak mi sensu w życiu, który nadawała praca. Lubię być między ludźmi, lubię być zmęczona, cieszyć się, że zdążyłam tyle zrobić a teraz jestem bliska załamania. Mam lat 40, jestem na rencie (sprawy laryngologiczne). Jestem sprawna, uprawiam biegi i nie mogę liczyć na urząd pracy. (…) Proszę, pomóżcie mi, bo usycham. Ludzie tacy jak ja potrzebują pracować, być między ludźmi - tym żyją. Pozanosiłam do wszystkich marketów cv, ale zrobiłam błąd pisząc, że jestem na rencie i posiadam grupę inwalidzką. Pomyśleli, po co nam niesprawny, bo nie wiedzieli, że to z pracy w markecie mnie nie wyklucza. Mogłam tego nie pisać. Chcę tylko pracować, tak jak inni. Czy to tak wiele? Raciborzanka.
Ekstremalne czasy, a w takich chyba żyjemy, wymagają ekstremalnych rozwiązań. Gdy zaczął się kryzys z Stanach Zjednoczonych, wielu zdolnych ambitnych młodych ludzi straciło pracę. Zaczęli jej szukać w sposób niekonwencjonalny. Na przykład jeden z nich umieścił swoje skrócone CV i numer telefonu na bilbordach. Pracę znalazł niemal natychmiast, bo mądrzy pracodawcy wiedzą, o jakiego pracownika warto powalczyć.
Pani M. skończyła niedawno 40 lat, a CV w rubryce wykształcenie wpisuje technik odzieżowy. Taką właśnie szkołę skończyła. Przez wiele też lat pracowała w głubczyckiej fabryce odzieżowej. Gdy fabrykę zamknęli, zatrudniła się jako opiekunka do dzieci. Gdy jej wychowankowie podrośli, zaczęła szukać innej posady. Znajoma powiedziała jej o pracy w sklepie. – Sklep to było ostatnie miejsce, gdzie chciałam pracować, ale poszłam – opowiada pani M.
W tym małym, samoobsługowym sklepie przepracowała 3 lata. – Spodobało mi się nawet i dużo się nauczyłam – przyznaje. Jednak nie wszystko było jak powinno. – Nasz szef to nie był zły człowiek, tyle że za dużo rzeczy miał na głowie – wspomina. – Najpierw zaczęły się problemy z grafikiem. Człowiek wieczorem schodził ze zmiany i nie wiedział, na którą ma przyjść następnego dnia. A raz to syn szefa przyszedł do nas do sklepu, taki młokos, 18 lat albo coś koło tego. Zaczął nam machać grafikiem przed nosem. - Fajnie tak w nieświadomości żyć, co? Naśmiewał się z nas, starszych kobiet. No jak można – to obraźliwe zachowanie pani M. pamięta do dziś.
Problemem okazały się też pieniądze. Właściciel nie płacił ekspedientkom regularnie, tylko na raty. Potem kazał sobie brać pieniądze z kasy, po 100 złotych, jak się uzbiera i zapisywać w zeszycie. Czarę goryczy przelało, gdy trzeba było iść na 6 kolejnych niedziel do pracy. – Ja rozumiem, że czasami w niedzielę trzeba pracować i nie mam nic przeciwko – przyznaje pani M. – Ale nie 6 niedzieli z rzędu. Mam córkę i też nie chciałam, żeby w każdą niedzielę sama w domu siedziała. Chciałam, żeby córka czuła, że dom jest domem…
Kolejną pracę pani M. też znalazła w sklepie, z tym że już w większym. W nieistniejącym już markecie na Ostrogu. Pracowało jej się tam bardzo dobrze, bo pracę w sklepie w efekcie bardzo polubiła. – Lubię, jak jest ruch. Lubię kontakt z klientami. Lubię patrzeć, czy ludzie potrafią kupować. Tak porównuję do mojego męża. Idzie z kartką do sklepu a i tak połowy rzeczy zapomni kupić. Niektórzy, ci co mają mniej pieniędzy, to nawet mleko z namaszczeniem do koszyczka wkładają. Wiedzą jaką mąkę kupić. Koleżanki z pracy to się nawet czasami ze mnie śmiały, że ja jak nawiedzona gadam, ale ja lubię obserwować ludzi – przyznaje pani M.
Praca w markecie skończyła się po 2 latach, z chwilą, gdy sklep zlikwidowali. Od tego czasu, czyli od września 2008 roku pani M. szuka, jak na razie bezskutecznie, nowej posady dla siebie. – Zaniosłam swoje CV do wszystkich marketów w mieście, do niektórych to pisałam przez strony internetowe – wylicza. I nic.
Pani M. wyrzuca sobie, że być może powodem jest jej ułomność. Mianowicie pani M. ma niedosłuch i nosi aparat słuchowy. – Od kiedy pamiętam, zawsze miałam problemy ze słuchem – wspomina. – Kiedyś pani w przedszkolu powiedziała mamie, że jak coś do mnie mówi, to mam spuszczoną głowę i nie odpowiadam. Po badaniach musiałam nosić aparat słuchowy. Ale się tego wstydziłam i do szkoły go nie wkładałam. Robiłam notatki tylko wtedy, gdy widziałam usta nauczyciela. Dopiero moja matematyczka mnie zmobilizowała do noszenia aparatu słuchowego. Powiedziała, że ludzie mają większe problemy i nieszczęścia niż mój aparat. Dzięki niej nie tylko przestałam się wstydzić aparatu, ale polubiłam matematykę.
Utrata pracy dla pani M była sporym ciosem. – Ja w życiu nie chorowałam. Znaczy nie chodziłam na L-4. Mogę pokazać świadectwa pracy, tam są daty. – zarzeka się pani M. Po raz pierwszy poszła, jak zamykali market, w którym pracowała. - Człowiek był taki załamany. Utrata pracy to był dla mnie duży stres. Co teraz? Ja przecież nie mam studiów, tylko szkołę średnią... Chociaż na początku to była prawie pewna, ze niedługo nową prace znajdzie. Miała przecież zapał, ochotę, siły... Ale mija kolejny miesiąc...
- Czasami to sobie myślę, że lepiej wcale nie słyszeć, niż nie słyszeć w połowie – wzdycha pani M. – Chociaż teraz ten aparat to mam bardzo dobry. Dlatego myślałam, żeby gdzieś w dużym sklepie na kasie pracować. Bo jak ludzie do mnie mówią, to czasami mogę nie usłyszeć, ale na takie pikanie to mój aparat nawet lepiej niż na głos reaguje. Towar w magazynie mogę wykładać... - Jak pracowałam, byłam silniejsza – przyznaje szczerze pani M. – Ludzie opowiadali czasem o problemach, to ja wtedy myślałam, że te moje problemy są takie malutkie. Po powodzi tak jakoś bardziej miękka się zrobiłam...
- Ja się nie boję pracy. Lubię pracować, zmęczyć się. Pochodzę ze wsi, a tam zawsze coś jest do zrobienia – zapewnia stanowczo pani M. – I lubię być w grupie, wśród ludzi. Dawniej czekałam na sobotę, niedzielę.. Gdy nie ma pracy, każdy dzień jest jak niedziela. Kiedy wolne jest wypracowane, człowiek się bardziej z tego cieszy... Bez pracy usycham.
Oto jest nietypowe curriculum vitae 40-letniej pani M. z Raciborza. Wiem, że mądry pracodawca gdy to przeczyta, zatrudni ją bez wahania. A nawet stworzy dla niej stanowisko pracy. Nawet niekoniecznie w markecie. Pomijając już 20-letnie doświadczenie, znalezienie pracownika z taką chęcią do pracy gwarantuje, że będzie ona wykonana dobrze. Ty tu w redakcji znamy adres pani M.
Jolanta Reisch
fot. arch. red.
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany