Reklama

Najnowsze wiadomości

Styl życia4 kwietnia 202112:13

Przejmujące wspomnienia Wielkanocy 1945 roku

Przejmujące wspomnienia Wielkanocy 1945 roku - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
Reklama
Kuźnia Raciborska:

Ceremonii Zmartwychwstania Pańskiego w 1945 r. nie obchodziliśmy, bo Rosjanie nie pozwolili otworzyć kościoła, chociaż kilka osób się zgromadziło. W odwiedziny do księdza przychodzili żołnierze, którzy dobrze mówili po polsku, prosili o modlitwy i odprawianie mszy świętych. Przychodził też radziecki oficer, który znał niemiecki. Na ławeczce za domkiem siedzieli ci dwaj mężczyźni i dyskutowali. Nikt im tam nie przeszkadzał i nikt ich nie widział. W ten sposób dowiadywaliśmy się co się na świecie działo - to fragment przejmujących wspomnień Róży Choroby z domu Mazur, które zamieszczono w książce Kuźnia Raciborska. Przeszłość i TeraźniejszośćPublikacja zbiorowa przygotowana przez Ritę Serafin ukazała się z końcem zeszłego roku.

Moje przeżycia z końca wojny 1945, Róża Choroba z domu Mazur

Niedziela, 28 stycznia 1945 r., była bardzo ponurym, brzydkim dniem. U naszych sąsiadów Merten, którzy uciekli przed frontem, zakwaterowano 10 niemieckich żołnierzy, tak zwanych zwiadowców. Przez kilka dni nie jedli obiadów i dlatego moja matka w tę niedzielę ugotowała też dla nich. Najpierw przyszło 5 żołnierzy, a pozostali trzymali wartę. Jeden z tych pierwszych żołnierzy poprosił ojca o mapę. Długo się naradzali i szeptem ojcu zdradził, że ma zamiar uciec, bo do domu rodzinnego miał niedaleko. Nie chciał się dostać do niewoli, ani zginąć w walce. Krótko przedtem jego przełożony oficer rozgłaszał, że wojsko radzieckie tu nie przyjdzie, ale żołnierz powiedział, że Ruski są już pod lasem, koło leśniczówki byłego leśniczego Schütz.

Dom sąsiadów był ostatnim w wiosce, dalej były tylko pola i las. Gdy druga grupa niemieckich żołnierzy zasiadła do stołu, we wsi obok kościoła na ulicy Garbarskiej uderzyła rakieta. Natychmiast wszyscy żołnierze się rozproszyli, tylko tego oficera widzieliśmy odzianego w białą płachtę, który czaił się za płotem przy domu państwa Panek na ulicy Rudzkiej. Wszystkich ogarnął wielki strach i lęk. Wszyscy (młode dziewczyny i staruszkowie) szybko pobiegliśmy do piwnicy. Każdy dorosły człowiek był świadomy tego, że front się zbliżał, dlatego też wielu mieszkańców Kuźni już kilka dni wcześniej uciekło w różne strony. Moi rodzice nie chcieli nigdzie uciekać. Ojciec kilka razy powtarzał, że nikomu nic złego nie uczynił, dlatego też i jemu nic się nie stanie.

Miejscowe władze przed nalotami, już w 1943 r., przeznaczyły naszą piwnicą na schronisko dla 10 osób. W styczniu 1945 r. przygotowano tam noclegi na dłuższy pobyt. Ojciec postawił nawet w piwnicy mały żelazny piecyk. W tym schronie oprócz mnie były: moje siostry Jadwiga, Elżbieta, Klara, Anna z sześcioletnią córką Magdaleną i trzyletnim synem Gerardem, sąsiadka Anna Pleschka z siostrą Małgorzatą, jak również stary sąsiad z żoną Marią. Siedzieliśmy cichutko, wszyscy bali się cokolwiek powiedzieć. Nie trwało to długo, gdy pierwsi radzieccy żołnierze otworzyli drzwi. Pytali o niemieckich żołnierzy, ale żadnych nie zastali, więc poszli.

Rodzice przebywali wtedy w mieszkaniu i tam się teraz zaczął „teatr”. Wszystkie pokoje przeszukano. Na komodzie żołnierze ujrzeli zdjęcia moich braci w mundurach marynarskich. Chcieli zaraz rodziców zastrzelić. Matka płakała i błagała, a te fotografie na ich oczach podarli. Siostry Anna i Klara były pośredniczkami między nami w piwnicy, rodzicami i lokatorem panem Stellmach na pierwszym piętrze.

W poniedziałek 29 stycznia 1945 r., wczesnym rankiem, ojciec chciał iść na mszę św. do kościoła. A że było jeszcze dość ciemno, dopiero zbliżając się z naszej ulicy do szosy widział długą kolumnę radzieckiego wojska. Część jechała na furmankach, a na końcu dymiło się z kuchni polowej. Szybko wrócił do domu, każdy bał się wojskowej hordy. Jak tylko trochę się rozjaśniło, zobaczyliśmy jak żołnierze wchodzili do domów, zrywając zamki, a w rękach wynosili co tylko można było unieść. Kiedy wyszliśmy na podwórko, od razu zobaczyliśmy to spustoszenie naszej posiadłości. Wrota stodoły były przewrócone, siano i słoma, które mieliśmy dla naszej krowy, zabrano. U sąsiadów żołnierze zniszczyli drewniane ogrodzenie, żeby łatwiej było im tam wejść.

Pod stodołą mieściła się piwnica, w której kilka dni wcześniej zamurowano różne rzeczy, takie jak bielizna, sztućce, szkło należące do sąsiadów i rodziny Bringmann. Zaraz w pierwszych dniach żołnierze zobaczyli, że przed drzwiami był stos drewna, więc odrzucili je na bok i wszystko z tego schowka zabrali. Smutno patrzyliśmy przez okno, jak zabierano ten nasz mały majątek, ale nikt nie odważył się słowa powiedzieć, wszyscy bali się o swoje życie.

Wracając do 28 stycznia, kiedy to ta pierwsza rakieta uderzyła w wioskę, to zabiła dwóch chłopców, którzy w niedzielę spacerowali na ulicy Garbarskiej. Jeden miał 13, a drugi 15 lat i nazywali się Franz Czogalla i Georg Pazurek.

Kolejnymi ofiarami były dwie urodziwe dziewczyny: 21-letnia Erna Wieczorek i jej 23-letnia siostra Urszula, ale one zmarły śmiercią męczeńską. Zostały kilkakrotnie zgwałcone przez radzieckich żołnierzy, a potem bestialsko zamordowane. Miało to miejsce 30 stycznia 1945 r. Wieść o tej strasznej zbrodni szybko rozniosła się po całej wiosce. Ojciec tych dziewczyn, Paul Wieczorek, zawiózł na wózku zwłoki swych córek na cmentarz i tam je pochował. Świadkiem tego była Urschula Prokop, która widziała jak wiózł on ten ciężki wózek, pochylony, smutny, bez niczyjej pomocy. Paul Wieczorek nie wrócił już z cmentarza do domu i do dnia dzisiejszego nie wiadomo, co się z nim stało.

W tych pierwszych dniach pobytu wojska radzieckiego zamordowano też Bertę Kannewischer i jej rodziców, którzy stanęli w obronie córki. W kolejnych dniach też się wiele wydarzyło, dużo domów stanęło w płomieniach: dwa domy państwa Żwaka na ul. Raciborskiej, gdzie mieszkała nauczycielka pani Czaja, nowa szkoła, gospoda od Tebla, która znajdowała się zaraz w pobliżu naszego domu. Ojciec chciał ten ogień gasić, ale mu powiedziano, że jak nasz dom będzie się palił, to też nie będzie mu wolno go gasić.

Matka często odwiedzała nas w piwnicy, przynosiła nam jedzenie i przekazywała wieści. 2 lutego 1945 r. przyszło dwóch uzbrojonych radzieckich żołnierzy do naszego lokatora pana Stellmacha. Pan August Stellmach musiał zaraz z nimi iść. Nikt nie odważył się o nic pytać i nikt nie wie dokąd go zaprowadzono.

Wkrótce potem przyszli także po naszego ojca. Podobno za stodołą Anny Pleszkowej widziano osobę cywilną, która wskazywała na domy, gdzie byli mężczyźni do internowania. Nawet nie pożegnaliśmy się z ojcem, myśląc że po przesłuchaniu zaraz wróci. Byliśmy aż tak naiwni. Moja siostra Klara powiedziała, żeby ojciec się ciepło ubrał bo było bardzo zimno. Ja założyłam ciepłą chustę na głowę i szłam w pewnej odległości za nim, bo chciałam wiedzieć dokąd ojca zaprowadzą. Na probostwie stał w drzwiach były dyrektor szkoły pan Josef Höffe, który machał ręką do ojca. Bojąc się, żeby mnie nie zauważono, zaszłam za nimi, aż za most w kierunku wioski Solarnia, bo widziałam, że ojca zaprowadzono do domu Wieczorków zaraz przy krzyżu na ul. Czarnej. Wróciłam do domu ulicą Ogrodową i boczną wąską ścieżką.

Po dwóch dniach, kiedy ojca jeszcze w domu nie było, matka poszła do Karola Piechniczka, który mieszkał na drugiej ulicy, ponieważ tam kilka razy widziano radzieckiego oficera. Matka prosiła go o zwolnienie ojca, ale następnego dnia otrzymaliśmy smutną wiadomość, że wszystkich mężczyzn odprowadzono „nie wiadomo gdzie”. Później dowiedzieliśmy się, że pieszo musieli iść do Knurowa, a tam w wagonach bydlęcych wywieziono ich do Rosji. Co mogło się dziać w sercach i umysłach naszych ojców - zimno, głód i lęk przed nieznaną przyszłością i zmartwienie o zostawione rodziny. Były burmistrz Franz Baron i inny znajomy, Paul Porombka, wcześniej namawiali ojca do ucieczki przed frontem. Ojciec stanowczo powiedział, że przed prawie pół wiekiem ślubował jako Komendant Ochotniczej Straży Pożarnej służyć drugiemu człowiekowi i jego miejsce jest w Kuźni Raciborskiej.

Następne dni były bardzo smutne, wręcz beznadziejne. Przez cały czas było słychać strzelaniny, a radzieccy żołnierze chodzili od domu do domu i tylko pytali: Wódka jest?, - Panienki są?

11 lutego 1945 r. przed południem przyszedł radziecki żołnierz z kartką w ręku, a był to rozkaz komendanta, zgodnie z którym do godziny pierwszej wszyscy domownicy muszą opuścić swoje mieszkania. Nastał wielki popłoch, bo nikt nie wiedział, co ze sobą zabrać. Rower już wcześniej nam zabrano, wózek został zepsuty, więc została tylko taczka, na którą mówiliśmy tragacz. Położono na nią małe walizeczki, dwie pierzyny i trochę bielizny. Siostra Anna na zmianę z Klarą wiozły tę taczkę. W wózku dziecięcym posadzono syna Anny, miał wtedy 3 lata. My młodsze siostry musiałyśmy ten wózek pchać. Nasza matka wyszła ostatnia z domu, wzięła pusty koszyk z dzbankiem na ręce, bo taka była rozkojarzona. Na szosie przy klasztorze musieliśmy dołączyć do kolumny uchodźców, a ostro nas strzegli radzieccy żołnierze. Po 12 km marszu do miejscowości Rudy Wielkie byliśmy bardzo zmęczeni. Siostra Anna miała na ulicy Cegielskiej krewnych i tam prosiła żeby nas przyjęto. Przed nami byli tam już jej szwagierka Anna Bogusz, ks. Antoni Smykalla i pani Ella, a także pani Ligensa z córką i synem. Było nas tam 14 uchodźców z Kuźni Raciborskiej. Spaliśmy na workach ze słomą.

Codziennie po kilka razy przychodzili żołnierze sprawdzić i kontrolować. Pewnego wieczora, gdy córka pani Liegensa, Maria (lat 12-13) myła sobie włosy i na blaszane wałki je zakręcała, przyszedł jeden żołnierz i chciał nas wszystkich zastrzelić, bo myślał że to jakaś stacja nadawcza. Szybko przyprowadził oficerów, którzy się przekonali że to nic złego, ale cały dom dokładnie przeszukali.

Po sześciu dniach matka z siostrami Anną i Klarą wybrały się w drogę przez las do Kuźni Raciborskiej, żeby zobaczyć czy nasz dom jeszcze stoi. Nie wolno im było wejść do domu, tylko z daleka widziały, że wszystko to co było w środku na jednej hałdzie w otwartej stodole leżało: meble, ubrania, buty, talerze itp. Chlew i stodoła były całkiem puste, a w domu urządzono szpital polowy. Po wielu godzinach wróciły z powrotem bardzo zmęczone i smutne. Wieś Rudy Wielkie wyglądała również strasznie. Zamek księcia raciborskiego palił się już od kilku dni, wszędzie widać było spustoszenie i słychać było strzelaninę.

Pierwszy dzień marca 1945 r. był bardzo słoneczny. Gospodyni naszej kwatery dowiedziała się, że uchodźcy mogą znów wrócić do Kuźni Raciborskiej. Pełne radości i nadziei spakowałyśmy nasze rzeczy i szybkim krokiem wracałyśmy do naszej kochanej miejscowości. Zaraz na początku, koło szewca Czogalla (naprzeciw nowej szkoły) stali wartownicy, którzy nas prowadzili aż za most na ul. Długą, do pustego domu rodziny Hadam. Po paru dniach wyrzucono nas stamtąd do kolejnego domu rodziny Olszofka. Moja najmłodsza siostra Hedel (Jadwiga) zachorowała i miała wysoką temperaturę. Radziecki żołnierz ujrzał na podwórku Gerharda, syna siostry Anny, wziął go na ramiona i przyrzekał, że go zaraz z powrotem przyniesie i tak też było. Dał małemu Gerhardowi jedzenie do domu i przysłał lekarza do chorej siostry. Dzięki lekom, gorączka spadła, siostra wyzdrowiała, a my wszyscy byliśmy szczęśliwi. Okazało się, że są też dobrzy ludzie wśród radzieckich żołnierzy.

Niestety, mieszkanie po paru dniach musieliśmy też opuścić. Obok, w starym klasztorze, mieszkała wtedy pani Marta Mrosek z córką Elli (Elzbietą). Zawołały nas do siebie, bo miały jeszcze miejsce. Mieszkała tam też rodzina Fischer i ksiądz wikary Józef Buchta. Do księdza wikarego często przychodzili żołnierze, którzy umieli trochę po polsku i po niemiecku, prosili go o modlitwę i zamawiali msze święte. Często też przychodził jeden bardzo złośliwy żołnierz Iwan, przeszukiwał całe mieszkanie, księdza wyzywał, że jest niemieckim oficerem, groził mu, że go zastrzeli. Na szczęście w pokoju znajdował się też inny żołnierz, który stanął w obronie księdza wikarego.

Po tej kłótni pomiędzy dwoma żołnierzami wczesnym rankiem wędrowaliśmy do innego schronu, do klasztoru na Kolonii, bo do naszego domu jeszcze nie wolno nam było wrócić. Było tam bardzo cicho i spokojnie, choć osób zebrało się tam bardzo dużo, starych i chorych, matki z dziećmi. Tylko warunki sanitarne były tragiczne. Dziennie patrzyliśmy na nasze domy, aż w końcu pozwolono nam zamieszkać w starej chałupie, w byłej sypialni siostry Anny. Stała tam tylko pusta szafa i łóżka. Wszystko inne zabrano. Po wysprzątaniu izby i przedsionka wprowadziliśmy się z naszym podręcznym bagażem. Było nas 8 dorosłych i 4 dzieci.

Każdego dnia, już około 4 nad ranem, mieliśmy pobudkę, bo radzieckie pielęgniarki wołały: - Ania, Klara, słuchaj do roboty. Obie siostry musiały sprzątać w tym szpitalu polowym. My, młodsze dziewczyny, ukrywałyśmy się w starej, ciemnej piwnicy. Nieraz do księdza wikarego, który z nami mieszkał, przychodził radziecki żołnierz, zawsze miał butelkę wódki.

30 marca 1945 r. wieczorem znowu nas odwiedził, miał więcej butelek wódki, a sam był już pijany. Chciał koniecznie upić wikarego, zmuszał go do picia prosto z butelki. Wszyscy byliśmy zaniepokojeni i baliśmy się tego, co może nastąpić. Żołnierz ten nosił przy sobie pistolet, a w jego mieszkaniu przy drzwiach stał karabin. Zawsze miał ponurą i złośliwą minę, a my zawsze schodziliśmy mu z drogi. Jeszcze dziś słyszę słowa powtarzane przez księdza wikarego: - Jutro Wielkanoc. Kiedy Iwan na chwilę wyszedł, ksiądz schował się pod łóżkiem.

Ceremonii Zmartwychwstania Pańskiego w 1945 r. nie obchodziliśmy, bo Rosjanie nie pozwolili otworzyć kościoła, chociaż kilka osób się zgromadziło. W odwiedziny do księdza przychodzili żołnierze, którzy dobrze mówili po polsku, prosili o modlitwy i odprawianie mszy świętych. Przychodził też radziecki oficer, który znał niemiecki. Na ławeczce za domkiem siedzieli ci dwaj mężczyźni i dyskutowali. Nikt im tam nie przeszkadzał i nikt ich nie widział. W ten sposób dowiadywaliśmy się co się na świecie działo.

4 kwietnia 1945 r. Ella Mrozek obchodziła 13. urodziny. Nie cieszyła się, bo jej ojciec też został internowany. Jej kuzynka Frieda, która z nami mieszkała, zrobiła jej na drutach sweterek z różnych resztek wełny. Siostry Anna i Klara przyniosły ze szpitala polowego biały chleb. Czasami przyniosły też inną żywność i czerwone wino. Ranni żołnierze zawsze dostawali bardzo dobre jedzenie i dużo wina.

W tym stary domku, w którym tymczasowo mieszkaliśmy, znajdował się też piec, w którym można było upiec 6 chlebów. Był używany przez pradziadków. Teraz w czasie okupacji, matka musiała w tym prymitywnym piecu piec chleb. Był pieczony z otrębów, a nie z mąki. W szopie znajdowała się skrzynia, w której zmagazynowano około 8-10 centnarów żyta (były to zbiory z naszego pola). W czasie wojny, według potrzeb, w elektrycznym młynie w Siedliskach mielono nam żyto, z którego otrzymywano mąkę i otręby, a chleb piekł piekarz. Obok wspomnianej skrzyni stał jeszcze stary młynek z ciężkich kamieni, który trzeba było ręką obracać, ale z niego wychodziły tylko otręby. I właśnie z nich matka piekła chleb (...)

Na zdj. archiwalnym wnętrze kościoła parafialnego w Kuźni Raciborskiej

Autor: red., redakcja@naszraciborz.pl

Bądź na bieżąco z nowymi wiadomościami. Obserwuj portal naszraciborz.pl w Google News.

Reklama
Reklama

Komentarze (0)

Komentarze zostały zablokowane.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Sport19 kwietnia 202407:19

Weekendowy Niezbędnik Kibica

Weekendowy Niezbędnik Kibica - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
(greh)
Sport18 kwietnia 202409:01

Junior Trening Racibórz zaprasza na piłkarskie wakacje

Junior Trening Racibórz zaprasza na piłkarskie wakacje - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
opr. (greh), fot. FB/Junior Trening - Rozwój Młodego Piłkarza
Reklama
Aktualności19 kwietnia 202409:03

Wyciek paliwa przy Wojska Polskiego

Wyciek paliwa przy Wojska Polskiego - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
red., fot. grupa Racibórz 112
Reklama
Reklama
Reklama

Partnerzy portalu

Dentica 24
ostrog.net
Szpital Rejonowy w Raciborzu
Spółdzielnia Mieszkaniowa
Ochrona Partner Security
Powiatowy Informator Seniora
PWSZ w Raciborzu
Zajazd Biskupi
Kampka
Nasz Racibórz - Nasza ekologia
Materiały RTK
Fototapeta.shop sklep z tapetami i fototapetami na zamówienie
Reklama
Reklama

Najnowsze wydania gazety

Nasz Racibórz 19.04.2024
19 kwietnia 202421:56

Nasz Racibórz 19.04.2024

Nasz Racibórz 12.04.2024
12 kwietnia 202415:22

Nasz Racibórz 12.04.2024

Nasz Racibórz 05.04.2024
7 kwietnia 202412:45

Nasz Racibórz 05.04.2024

Nasz Racibórz 29.03.2024
29 marca 202415:21

Nasz Racibórz 29.03.2024

Zobacz wszystkie
© 2024 Studio Margomedia Sp. z o.o.