Żwirownia - miejsce dotknięte fatum?

Fatum nad żwirownią ciągnie się już do schyłku PRL-u, kiedy to z wielkim rozmachem władze miasta i zakłady pracy, pod wodzą obecnego starosty Adama Hajduka, wówczas szefa społecznego komitetu, zaczęły tu budować ośrodek wypoczynkowy. Rozmach był tak duży, że zamiast - na bazie jednego wyrobiska - zrobić tanim kosztem ośrodek taki jak w Bukowie czy Nieboczowach, zdecydowano o budowie basenu. Kiedy komuna padła a wraz z nią część państwowych przedsiębiorstw, które dawały ludzi, sprzęt i materiały za darmo, nowe samorządowe władze zaczęły się łapać za głowę widząc rachunek kosztów dokończenia inwestycji. W nowych realiach nie wystarczył już telefon z komitetu partii. Trzeba było mieć gotówkę. Zamiast niej władze miasta miały rozgrzebane budowy szkoły przy Żorskiej i oczyszczalni ścieków.
Po basenie zostało więc wspomnienie społecznego czynu, betonowa niecka z infrastrukturą, z czasem cel złomiarzy, no i kac, bo przecież żal było na to patrzeć. W latach 90. żwirownia co rusz była więc przedmiotem dyskusji na sesjach Rady Miasta. Co rusz miano zagospodarować teren, ale zamiast dokańczania betonowego basenu, planowano naturalne kąpielisko. Wszystko rozbijało się jednak o problem uzdatniania wody. Tak przynajmniej tłumaczono to na sesji. Duch śmiałych wizji wciąż był żywy, bo wodę - celem uzdatnienia - chciano przelewać z jednego wyrobiska do drugiego. Na gadaniu zwykle się kończyło, bo zawsze były ważniejsze cele niż letnia rekreacja mieszkańców.
Wspomnienie mocno ożyło za czasów prezydentury Jana Osuchowskiego, który doskonale pamiętał PRL-owski zryw na Ostrogu z lat 80. i postanowił wskrzesić budowę. Polecił opracować plan działań z rozmachem równym temu z minionej epoki. Źródłem gotówki miała być Unia Europejska. Rychło okazało się, że na warte ponad 20 mln zł przedsięwzięcie, obrosłe w tzw. cuda-wianki, UE może by i pieniądze dała, ale miasta nie było stać na tzw. udział własny. Po tym podejściu do żwirowni w ratuszu pozostały śmiałe plany i wizualizacje ochrzczone mianem Acapulco. Raciborzanom musiał wystarczyć niewielki basen pod Oborą, który zbudował były szef komitetu budowy ośrodka na Ostrogu, później prezydent Adam Hajduk.
Z planów Acapulco chciał w części skorzystać właściciel ośrodka Raj w Nieboczowcach. Budowa zbiornika Racibórz wymusiła na nim przeprowadzkę biznesu. Myślał o Raciborzu i na myśleniu się skończyło, bo powstał problem co do wyceny ośrodka w Nieboczowcach, za który miał zapłacić skarb państwa. Długo się zastanawiał, ale temat odpuścił.
Zgłaszali się inwestorzy, którzy chcieli kupić prawo użytkowania wieczystego żwirowni, magistrat ogłaszał przetargi, ale nikt do nich nie stawał. Wizję podziału żwirowni na mniejsze parcele i ich sprzedaż prywatnym inwestorom zaproponował radny Franciszek Mandrysz. Prezydent uznał temat za ciekawy, ale na uznaniu się skończyło. W tym roku OSiR miał uruchomić strzeżone kąpielisko, badano dno i na tym koniec. Znów musiał wystarczyć basen pod Oborą.
Była też koncepcja budowy przy jednym z wyrobisk grodu dla Drengów. Starosta Adam Hajduk był skłonny podjąć się inwestycji, ale Drengowie woleli Oborę. Z Obory, z przyczyn formalnych, nic później i tak nie wyszło. Grodu zresztą nie ma do dziś i najprawdopodobniej w najbliższych latach nie będzie. Starostwo nie chce na razie podejmować się tego zadania.
Po żwirowni walają się śmieci. Zaglądają tu wędkarze a latem straż miejska, która przegania osoby łamiące zakaz kąpieli. Magistrat co jakiś czas wykasza teren, ale i tak widać, że brakuje gospodarza. Chętni byliby wędkarze, ale ratusz chce od nich podatku od nieruchomości. To około 60 tys. zł rocznie. PZW nie stać na taki wydatek, a gmina, jak tłumaczą w ratuszu, podatku umorzyć nie może.
Najnowsza koncepcja to utworzenie strefy aktywności gospodarczej w branży turystycznej. Czy coś z tego wyjdzie?
Grzegorz Wawoczny
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany