FUNK4FUN wróciło z wojaży

Wróciliśmy z naszej pierwszej trasy po pomorzu było tak świetnie, że do teraz dochodzimy do siebie.
Po 9 godzinach jazdy zajechaliśmy do Gdańska, ale miast zwiedzać starówkę, pobiegliśmy jak jeden mąż do sklepów muzycznych, a tam... istne szaleństwo - próba gitar, basów, perkusji i klawisza, tylko z perkusjonaliami jakoś tak... słabo. Po kilkugodzinnej przerwie w jeździe pożyczonym mega busem ruszyliśmy do Białogóry. Tam czekały na nas morze, cudowna plaża, fantastyczny bar i... no, kierowniczka baru - imion nie zdradzamy. Wieczorny koncert na plaży o zachodzie słońca spełnił marzenie gitarzysty - Grzesia - twierdzi, że marzył o tym od dawna. Szef klubu pokazał klasę - nie tylko otworzył nam do dyspozycji wieczorny bufet, ale również zaprosił na pokoncertową imprezkę i poranne śniadanko do własnej restauracji - było pyszne!!! POLECAMY!!!
Głowy złożyliśmy na podłodze namiotu (to była wersja lux - tylko dla grzecznych chłopców, którzy wychodzą wcześniej z nocnych balang) i niestety dla reszty ekipy (w całej trasie towarzyszyły nam bardzo urocze dziewczęta - siostry, żony i szwagierki) w wersji orydynary - czyli na jakoś tam poskładanych fotelach samochodów (niby z gry na łeb nie kapie, ale za to lewarek od biegów atakuje od dołu we wiadomą część ciała).
Cały następny dzień istna laba, która wieczorem przekształciła się w Łebę. Masakrycznie dużo ludzi bardzo specyficzny klub i tym samym specyficzny koncert, wymienialiśmy się bitami z przesympatycznym didżejem i prowadziliśmy dyskusję o eklektycznym - górlasko-kaszubskim wystroju lokalu w stylu modern-retro-rokokoko-italodisco. Zespół jednoznacznie stwierdził, że technicznie zagraliśmy jeden z najlepszych koncertów do tej pory. Późno zaczęte granie (około północy) było powodem bezpośredniego transportu z "sali koncertowej" do samochodów i prosto na PRZYSTANEK ALASKA...
Na to czekali wszyscy. Przystanek Alaska to pole namiotowe na Kaszubach, stworzone przez Czifa, zwanego Jackiem zainspirowanego tym popularnym w latach 90 serialem. Na miejscu na podróżnych czeka, więc, nie tylko osada Cecily, ale również, sklepik Ruth Ann, wideoteka Eda, radiowęzeł Chrisa, Holling i oczywiście zimne i głębokie jezioro kamieniczno, które nazywa się kamieniczno i wara wszystkim od nazwy! Jednym z najczęściej odwiedzanych przez nas miejsc był oczywiście sklepik, Holling i dawny gabinet doktora Fleischmana oznaczony dziś wymownym trójkącikiem. Przybyliśmy o 4.00 rano. Na miejscu czekały na nas łóżka polowe... (rozkosz), raniutko śniadanko, w południe obiadek, wieczorem kolacja, a po niej już nasz koncert w stodole zwanej właśnie Hollingiem, wszystko za sprawą Dawida Wacławczyka, który organizuje tam, co roku obozy artystyczne dla młodzieży i dorosłych - w tym roku byliśmy jedną z atrakcji. Uczestnicy mogli nas posłuchać, popatrzeć, a co odważniejsi nawet dotknąć, byli tacy, co na Alasce przebywali poza obozem i byli zdecydowanie odważniejsi i mimo obowiązujące zakazu dokarmiania atrakcji wlewali w nas Specjalne, alaskańskie trunki. Kolejny dzień minął nam podobnie, ale wieczorem zamiast koncertu zaserwowaliśmy jam session, podczas, którego wbrew moim obawom, nikt nie próbował nawet fałszywie zanucić "whisky moja żono..." - Było po prostu genialnie, zespół grał dłuuugo i miał czas na dowolne improwizacje, to było bardzo potrzebne, jak okazało się dnia następnego...
... który finalizował pomorską trasę koncertem w sopockim klubie Papryka - jednym z najbardziej klimatycznych, w jakich zdarzało mi się bywać a tym bardziej grać. Otwarty bar, wprawdzie mała, ale scena, nagłośnienie, światła i ... 80-minutowy suport! Niestety, suport po swoim występie zebrał znajomych z klubu i oddalił się w nieznanym nam kierunku. Mimo to postanowiliśmy dać z siebie wszystko. Pot ciekłą nam po plecach, zalewał skronie i oczy. Było gorąco jak w piekle, ale nie poddawaliśmy się walczyliśmy niczym ekipa Ernesta Nemeczeka, bohatera książki pt: "Chłopcy z placu broni" - warto było! Na sali obecny był właściciel klubu mC glennSKii, znany powszechnie jako Glenn Meyer - wokalista zespołu Blenders, po koncercie poprosił o specjalny bis dla niego - najlepiej coś improwizowanego (i w tym miejscu pragnę przypomnieć jam session z poprzedniego dnia - tu się sprawdziło!), po czym chwycił za mikrofon i poleciał freestylem razem z ekipą funk4fun!!! Takie rzeczy nie zdarzają się zbyt często. glennSKii zaproponowął również pracę nad nagranym już i wydanym materiałem funk4fun oraz stworzenie remixów. Mamy nadzieję, że nawiązane tam kontakty zaowocują wkrótce czymś, co przyniesie pożytek zarówno zespołowi, a przede wszystkim Wam drodzy słuchacze!
Pozdrawiamy FUNK4FUN
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany