Objazdowe gaduły

Siedząc na sesjach czas spędzam na słuchaniu różnej maści polityków i specjalistów. Padają zapowiedzi, odpowiedzi, deklaracje i zapewnienia – takie masowe wodolejstwo, z którego nic nie wynika i nikt tego nie rozlicza.
Przykład z wczoraj (wtorek 30 września) to sesja Rady Powiatu, którą zaszczycił swoją obecnością Franciszek Pistelok – dyrektor Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Gliwicach, instytucji odpowiedzialnej za budowę zbiornika „Racibórz”. Pistelok czarował radnych, że „realny termin zakończenia budowy to 2014 r.”. OK., pomyślałem, i pewnie żyłbym nadzieją, że w końcu jakiś konkret, gdyby nie lektura Dziennika Zachodniego z 5 września. Gazeta przeprowadziła rozmowę z dyrektorem Pistelokiem i podała na tej podstawie datę 2017. Trzy lata różnicy. Można powiedzieć, że w ciągu 25 dni istotnie skrócono termin. Ale to jeszcze nic. Najbliższa prawdy wydaje mi się bowiem data podana przez wójta Krzyżanowic Leonarda Fulneczka. Uczestnicząc w szeregu spotkań na temat tej strategicznej inwestycji uznał dość trzeźwo, że najbardziej realny jest raczej rok 2112. W zasadzie nie ma się więc czym ekscytować, bo w tym czasie moje wnuki będą już w podeszłym wieku. Od pierwszej koncepcji z czasów pruskich do realizacji minęłoby więc ponad 200 lat, mniej więcej tyle, ile Racibórz był w średniowieczu we władaniu Piastów.
Dyrektor Pistelok wspomniał o pośle Siedlaczku Henryku jako o wielce zasłużonym dla sprawy zbiornika. Nie wiem, na czym zasługi te polegają, ale mając w pamięci postawę posła odnośnie powiatów grodzkich, nabieram rezerwy do tej wypowiedzi. Przypomnę, że na prośbę prezydenta Raciborza poseł napisał list pochwalny odnośnie inicjatywy przekazania miastom powyżej 50 tys. mieszkańców kompetencji powiatów grodzkich, oczywiście kosztem ziemskich, takich właśnie jak raciborski. Potem na sesji Rady Powiatu zmiażdżył doszczętnie, to co wcześniej w piśmie do ministra szczerze chwalił, deklarując nawet, że będzie protestował w Warszawie przeciwko osłabianiu powiatów ziemskich. Poseł niczym nie ryzykował, bo miał już w ręku pismo ministra, że żadne tego typu zmiany nie wchodzą w grę, czego oczywiście skrzętnie nie wyakcentował. Temat jednak żył, ludzie pogadali, a dziś nikt już o tym nie pamięta.
Mam natomiast w pamięci jedną z ostatnich sesji Rady Miasta poprzedniej kadencji, poświęconej budowie obwodnic Raciborza. To temat rzecz jasna strategiczny, który na sesjach ma specjalną oprawę – przyjeżdża specjalista/analityk, jakiś wysoko postawiony dyrektor, urzędnicy ustawiają rzutnik, facet włącza prezentację i – co tu kryć – mądrze mówi. Sprawę – co tu kryć - mądrze komentują radni i tyle. Do następnego razu – za rok, za dwa, za trzy. W międzyczasie urząd zleci kolejną ekspertyzę, kolejny raz poszerzy swoje horyzonty, ale efektów nie będzie, bo pomiary natężenia ruchu przekonują ponoć, że obwodnica to dla Raciborza zbytek.
Pamiętam taką prezentację na temat usprawnienia komunikacji miejskiej w Raciborzu. Wysokiej klasy autorytety analizowały działalność naszego lokalnego, gminnego przewoźnika, któremu spada liczba pasażerów. Był specjalista/analityk, rzutnik, prezentacja itp. Jak Państwo myślicie, jaki był wynik nietaniej diagnozy? Ano prosty. Uznano, że rozkład jazdy jest źle ułożony, a autobusy wożą powietrze. Dotąd nie mogę pojąć, dlaczego musiał to stwierdzić specjalista/analityk spoza Raciborza (bodajże z Katowic), a nie sam przewoźnik. Przecież nietrudno zauważyć kierowcy, że nader często jeździ pustym wozem. Do dziś zresztą w rozkładzie jazdy nie zaszła jakaś istotna rewolucja.
Swego czasu głośno było też o drodze Racibórz-Rybnik-Pszczyna. Ileż to osób wzięło się do gadania o tej potrzebnej arterii. Może pamiętacie Państwo, że powstał nawet komitet protestujący przeciwko poszerzeniu pasa wzdłuż ulicy Rybnickiej na dojeździe do Kobyli. Mądre głowy analizowały pomysł puszczenia drogi by-passem za osiedlem przy ul. Kabylskiej. I co? I nic? Temat umarł, a o drodze możemy sobie pomarzyć, bo nie ma na nią pieniędzy.
I na koniec o planie przestrzennym dla Raciborza, czyli dokumencie mówiącym co i gdzie może być budowane. Sala obrad Rady Miasta była obwieszona planami, mapami, był projektor i tabun specjalistów, którzy odpierali ataki niektórych radnych mówiących, że plan jest do kitu. Minęło kilka lat, plan rzeczywiście jest do kitu i trzeba zapłacić za nowy, ale tamci specjaliści pracują już w innych konsorcjach i znów czarują zleceniodawców, oczywiście za niemałe pieniądze.
Po tych wszystkich doświadczeniach pozwoliłem sobie uknuć teorię, że jeśli samorządowiec wie, czego chce, to po prostu działa bez zbędnego gadania. Jeśli wydaje mu się, że wie, wówczas posiłkuje się mądrymi głowami.
Grzegorz Wawoczny
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany