W lasach rudzkich odnaleziono miejsce katastrofy samolotu
101 lat, 2 miesiące i 13 dni. Tyle dokładnie czasu, musiało minąć, aby ludzka ręka ponownie dotknęła elementów poszycia jednego z największych samolotów Europy, którym transportowano pieniądze na Ukrainę. Maszyna rozbiła się w rudzkich lasach. Udało się trafić na jej szczątki. Poszukiwania relacjonuje Śląska Grupa Eksploracyjna.
Cała historia była poniekąd legendą, przekazem lokalnej ludności, nie do końca pewnym faktem. Oczy tak naprawdę otworzył nam artykuł Henia Postawki, który skrupulatnie opisał rzekomą katastrofę i domniemane miejsce katastrofy.
Obszar był ogromny, zajmował w granicach 70 ha. Z tego powodu musieliśmy akcję dzielić na etapy, gdyż mogliśmy prowadzić pracę tylko weekendami. Niestety, pierwsze dni jak wiecie okazały się fiaskiem. Zawężaliśmy obszar, jednocześnie typując kolejne lokacje.
W sobotę rano przy lekkich opadach deszczu podzieliliśmy się na dwie grupy, przeczesując teren po obu stronach drogi. Tam nie było przypadku. Krok po kroku, metodycznie badaliśmy każdy skrawek lasu. Kilkuosobowa grupka penetrowała małą łączkę, by po chwili znów zanurzyć się w otchłani lasu. Zaskakujące wzniesienie przyciągnęło ich uwagę. Najpierw jeden, później drugi forsowali dość spore podejście. U szczytu góry natrafiono na jedne z pierwszych sygnałów, wykopując resztki przetopionego od wysokiej temperatury aluminium. Gdzie, by się człowiek nie obrócił tam były jakieś sygnały, ale ciągle brakowało tego czegoś, tej wisienki na torcie.
Trafiono jeszcze na kilka rurek aluminiowych, ale kwintesencją i przypuszczeniem, że być może to właśnie tam był wykopany guzik carski. Czym sił w nogach część ekipy ze zbocza popędziła i zakomunikowała o fakcie resztę drużyny, by ta jak najszybciej przemieściła się do danego obszaru, Żeby to właśnie tam zacząć poszukiwania na większą skalę.
Mijają kolejne minuty, być może pół godziny, kiedy nad lasem unosi się niesamowity okrzyk radości "Jest k... Jest". Grupa ludzi zaczyna podskakiwać w szaleńczym tańcu... Łzy radości same cisną się do oczu. Część osób łapie się za głowę w niedowierzającym geście. Inni nie wiedząc jeszcze, co znaleziono dołączają się do reszty by celebrować fakt znalezienia czegoś ważnego. Być może nie było to odpowiednie zachowanie co do powagi tego miejsca, ale to coś niesamowitego. Nie do opisania. Coś namacalnego, a zarazem magicznego.
Można tę niesamowitą radość, euforię i szczęście tylko porównać z narodzinami dziecka. Chwila ciszy, zaczerpnięcia oddechu, odczytujemy pojawiające się na blaszce napisy, Zeppelin-Werke G.m.b.H. Staaken. Z niedowierzaniem patrzymy w stronę Sapera, który po raz kolejny pyta co wy tam macie, a u nas następuje kolejna hyperpetarda okrzyków.
Gratulacji nie było końca. Jeszcze przez kilka godzin dokładnie przeszukujemy teren, teraz już na spokojnie. Wychodzą kolejne nadpalone przedmioty. Czas nagli, trzeba po sobie posprzątać, by nikt nie mógł nam zarzucić nie profesjonalizmu. Pamiątkowe zdjęcie i wracamy do domu, by tam przez całą noc myśleć o tym niesamowitym wydarzeniu.
Wydarzenie można śledzić na facebook.com
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany