Reklama

Najnowsze wiadomości

Styl życia12 stycznia 202011:12

Seans z duchami w Cafe Residenz Ratibor

Seans z duchami w Cafe Residenz Ratibor - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
Reklama
Racibórz:

Oskar Amadeusz Notzny uznał, że odpowiednim sposobem na złagodzenie rozterek będzie udział w seansie spirytystycznym Gibbonsa. Zaraz po obiedzie w gimnazjalnym refektarzu poszedł do Café Residenz i niemal w ostatniej chwili kupił wejściówkę, uprzedzając aptekarza Kleina z apteki świętego Jana na Ostrogu, dla którego nie starczyło już miejsca na show z duchami - ilustrowana retro opowieść z dawnego Ratibor. 

Prolog

Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię. Krótkie, ale jakże mocne i treści pełne to słowa! Słusznie powiedziano, że nie ma w kosmogoniach innych narodów ani jednego słowa, które by można było porównać z tymi pierwszymi słowami Biblii. Treść ich można wyrazić w tych słowach: Bóg istnieje od wieków, przed stworzeniem świata, poza światem i ponad światem, a wszystko, co na świecie istnieje – poza Bogiem – miało swój początek.

1

Ratibor, Górny Śląsk (Oberschlesien), 14 lutego 1864 roku. Przy skromnym, nieco chybotliwym stoliku ustawionym na niewielkiej scenie nobliwego Café Residenz, siedziały cztery osoby. Dostojny z racji otyłości i sędziwego wieku sędzia śledczy dr Max Wiedemann. Przy jego lewym boku, chuda jak tyka i koścista, ale równie wiekowa Helga Böhm, żona właściciela destylarni wódek, koniaków oraz likierów z Altendorfu. Spokojny i opanowany, odziany w nienagannie skrojony mundur kawalerzysty, odpicowany do bólu rittmeister Heinrich Schmidtke, dowódca miejscowej kompanii huzarów. A także mistrz całej ceremonii, niejaki Jim Gibbons ze Stanów Zjednoczonych Ameryki.

brix0

Spirytyzm – doktryna stworzona w połowie XIX wieku przez francuskiego naukowca Hipolita Rivaila (pseudonim Allan Kardec), głosząca istnienie w każdym człowieku „czynnika myślącego”, który po śmierci odłącza się od ciała fizycznego i wciela przez reinkarnację w kolejne istoty. Na zdjęciu jeden z wielu seansów spirytystycznych, jakie organizowano w II połowie XIX wieku.

Jim Gibbons, 50-letni, totalnie łysy jegomość, miał na sobie kruczoczarny dwurzędowy garnitur, czarne, fikuśne, lakierowane i przez to błyszczące buty, i do tego wielki sygnet z czarnym kamieniem, osadzony na palcu serdecznym jego prawej ręki. Brwi i wąsy Gibbonsa miały nienaturalny, farbowany czarny kolor. Barwa ta – oceniając całą postać – optycznie wyszczuplała korpulentny korpus mistrza mrocznej ceremonii.

Przybysz zza Atlantyku w ogóle się nie uśmiechał. Przypominał nieco herszta bandy wampirów, co organizowanym przez niego pokazom wywoływania duchów dodawało niezbędnej dramaturgii. Pokazy te były reklamowane w prasie jako seanse spirytystyczne bądź wirujące stoliki.

Znudzonym mieszczanom zapyziałych górnośląskich miast nie żal było wydać pięciu nędznych talarów za możliwość uczestnictwa w obco brzmiącym show, ale wielu z nich musiało najpierw zasięgnąć języka u obeznanych już z tematem, by dowiedzieć się, o co w tym spirytyzmie chodzi. Kiedy ustalili, że nie idzie o zbiorową degustację mocnych trunków, lecz oglądanie zjaw z zaświatów, z reguły zaczęła w nich drążyć ciekawość. Podejrzewali co prawda, że ktoś chce z nich zrobić idiotów, ale wścibstwo po raz kolejny obnażyło ludzkie słabości, które pchają najrozsądniejsze nawet umysły do kroków, których muszą się potem wstydzić i na dodatek ujawnić moralny występek w konfesjonale. Spore grono małomiasteczkowych intelektualistów, chcąc zachować swój intelektualny prestiż, z góry uprzedzało, iż w ucztę z duchami nie wierzy, ale z nudów przyjdzie i się o tym przekona naocznie.

Jim Gibbons, określający się jako mroczne medium, przewidział wszystkie rozterki klientów i zapewniał, że zwróci każdemu opłatę za wstęp, jeśli, rzecz jasna, ściąganie zjaw zakończy się niepowodzeniem. Siało to zamieszanie wśród aktywnych dewotów oponentów seansów spirytystycznych, którym przewodzili miejscowi duchowni. W końcu sami uznali, że muszą obejrzeć show Gibbonsa, zastrzegając z ambony, że leży im na sercu spokój dusz ich naiwnych wiernych. – Będziemy strzegli was przed szatanem, przed siłami nieczystymi, z krzyżem na sercu, z wodą święconą w małej buteleczce – przekonywali podczas kazań.

Przedwczorajszy anons w Oberschlesischer Anzeiger o seansie spirytystycznym w Café Residenz, położonej w narożu Górnych Wałów (Oberwallstrasse) i Nowej (Neuestrasse), wywołał spore poruszenie w Ratibor. Już w dniu ukazania się gazety, wszystkie zaproszenia na wieczór z duchami zostały wyprzedane.

Sporą ich część, jak się okazało, zamówił dom książęcy von Ratibor, zapowiadając, że niecodzienną imprezę zaszczyci obecnością sam książę Viktor I z małżonką, który zajedzie tu karocą z pałacu w Gross Rauden, a potem spędzi noc na starym zamku na Ostrogu.

brix10

Książę raciborski (Herzog von Ratibor) Viktor I

Informacja o książęcych planach lotem błyskawicy rozniosła się w szacownych kręgach towarzyskich Ratibor. Wiktor, obcujący zwykle z ludźmi swojego stanu, najlepiej z koneksjami na dworach w Berlinie czy Wiedniu, stronił bowiem od miasta, którego nazwę miał w swojej tytulaturze.

Zapachniało arystokratycznym skandalem. Hotel Café Residenz postrzegany był co prawda jako ekskluzywny przybytek, zapewniający więcej niż godziwy nocleg, świetne dania wszystkich europejskich kuchni i do tego alkohole z całego świata, ale, niestety, również jako przybytek z łatką najlepszego nad górną Odrą, choć dość drogiego lupanaru. Wyrafinowanych uciech cielesnych, zasobnym w gotówkę gościom, dostarczały tu wypielęgnowane, nieźle wykształcone i elokwentne nierządnice, sprowadzane z najdalszych zakątków Niemiec i monarchii Habsburgów oraz Bałkanów. Sprzyjały temu bezpośrednie kolejowe połączenia Ratibor z Berlinem, Wiedniem i Konstantynopolem. Panienki obieżyświatki mogły swobodnie podróżować, stacjonując w Café Residenz, skąd były też rozwożone do okolicznych pałaców junkierskich na junkierskie orgietki.

brix4

brix

Cafe Residenz przy obecnej ul. Nowej-Drzymały (OberwallStr.) -Wojska Polskiego (ZwingerStr.), ekskluzywny lokal dawnego Ratibor, który cieszył się też wątpliwą sławą lupanaru

Nie godziło się zatem, by progi burdelu, nieważne, że elitarnego, przekraczała Jego Książęca Mość z szanowną małżonką i – broń Boże! – młodocianym księciem następcą. Widocznie jednak chęć obserwowania zjawisk paranormalnych okazała się silniejsza, skoro przymknięto oko na tak istotne odstępstwo od dworskiej etykiety.

2.

Zima 1864 roku była na Śląsku ostra. Dachy klasycystycznych i secesyjnych kamienic śródmieścia Ratibor przykrywała gruba warstwa śniegu, gęsto przybrudzona sadzą wylatującą z kominów. Śnieżna bryja szczelnie wypełniała szczeliny śliskiego bruku z granitowej kostki. Połączenia kolejowe notowały częste spóźnienia. Puste wieczorami ulice rozjaśniały wątłe światła gazowych latarni, ustawionych wzdłuż najbardziej reprezentacyjnych arterii mroźnego miasta.

847_0001

Dawny Racibórz (Ratibor) zimą, fot. ze zbiorów H. Sowika

Burmistrz Schwartz puszył się jak paw mówiąc o latarniach. Ratibor był pierwszym miastem Rejencji Opolskiej, które mogło się pochwalić tym osiągnięciem techniki i miejską rozdzielnią gazu. Nie pierwszy zresztą raz magistrat Ratibor pokazał, w czym jest przyszłość. Nie dalej jak rok temu, nakazano, by wszystkie nowe kamienice miały toalety na półpiętrach, a nie latryny w oficynach. Z tego też względu zaczęto budowę pierwszych odcinków miejskiej kanalizacji, która odprowadzała tony śmierdzących zrzutów do Odry. Ratibor, i to dosłownie, oczyszczał się z fekaliów, choć nakazano szczególną ostrożność przy spożywaniu wody z rzeki.

Odporne na niskie temperatury były dzwony miejskich kościołów. Wielki spiżowy święty Marceli z wieży kościoła farnego wydawał się z siebie regularne, charakterystyczne, głębokie i niskie dźwięki: co kwadrans, trzydzieści minut i pełną godzinę. Dawał znak, że Ratibor żyje, tyle, że życie przeniosło się z gwarnych zazwyczaj ulic pod dachy. Mieszkańcy kryli się po zmierzchu w ciepłych domach. Bogatsi okupywali liczne restauracje, piwiarnie i winiarnie. Prawdziwe oblężenie przeżywała Ring Café, w narożu Nowej i Kapitulanej (Domsstrasse). W zeszłym roku ustawiono tu kilka stołów bilardowych. Natychmiast pojawili się liczni amatorzy uderzania końcówką kija w kolorowe kule i to mimo wysokiej ceny dwóch talarów za godzinną rezerwację stołu.

brix8

Cafe Residenz - ekskluzywny lokal dawnego Ratibor

3.

Doktor Oskar Amadeusz Notzny, wykładowca historii starożytnej, wytrawny znawca hebrajskiego, greki i łaciny, przeżywał w Ratibor egzystencjalne załamanie, co rychło miało fizjologiczne objawy w postaci przyspieszonego tętna i częstych bólów w klatce piersiowej. Lekarz zaopatrzył Notznego w spory zapas kropli walerianowych oraz ziołowe herbatki na bazie mięty i melisy.

25-letni absolwent uniwersytetu w Berlinie, świetnie zapowiadający się wykładowca akademicki i badacz, nie dostał wymarzonej posady w katedrze starożytnego Egiptu i musiał szukać zatrudnienia w podrzędnym gimnazjum poza stolicą. To było źródło depresji, z którą się zmagał. Zamykał oczy i widział siebie na wymarzonej uczelni. Ale nie przenosił się do Berlina, nie znikał z Ratibor. Otwierał je i znów ogarniała go prowincjonalna rzeczywistość.

brix13

Pół biedy, gdyby oferta zatrudnienia nadeszła, dajmy na to, z pięknego Breslau albo Königsberg. Obydwa wielkie, prowincjonalne miasta Królestwa Prus zapewniały dostatek towarzyskiego obcowania z naukowcami z wyższej półki. Otwierały dostęp do zasobnych w manuskrypty i starodruków bibliotek oraz archiwów. Wieczory można było spędzać w licznych teatrach, renomowanych restauracjach czy zwykłych tancbudach, stylizowanych ostatnio na orientalną modłę. Ratibor nie dawał takich luksów, choć można sobie wyobrazić znacznie gorsze miejsca, jak choćby pobliski Rybnik albo Leobschütz.

Familia Notznego, żyjąca od wieków z prowadzenia niewielkiego składu kolonialnego w Lubece, nie zapewniła mu solidnego finansowego zaplecza, poza opłaceniem kosztów nauki i wynajęcia stancji w Berlinie. Młody naukowiec nie mógł więc długo wybrzydzać. Oferta z królewskiego gimnazjum ewangelickiego w Ratibor wydawała się najatrakcyjniejsza finansowo – miesięczny angaż warty trzysta talarów, do tego wikt i opierunek oraz pokój na drugim piętrze starej klauzury dominikanek, w której ulokowano szkołę.

Notzny miał już za sobą pięć miesięcy w Ratibor i pracę z młodzieżą różnych wyznań, która solidne podstawy filologii klasycznej poznała dzięki pasji świętej pamięci profesora Karla Lachmanna. To przedwczesna śmierć tego nieodżałowanego wykładowcy, wywołana prątkami gruźlicy, otworzyła synowi kupca z Lubeki drzwi do szkoły w Ratibor.

Oskar walczył wieczorami z dokuczliwą depresją w dawnej ciemnicy dominikanek. W małym pomieszczeniu starej klauzury, przylegającym do wieży kościoła św. Ducha. W gotyckiej świątyni, po przegnaniu sióstr, jednali się teraz z Bogiem miejscowi protestanci. Do ulubionej celi Notznego, przez z grubsza pół tysiąclecia, wtrącano zakonnice, które za kratą ascetycznej klauzury, mimo ślubów czystości, zgrzeszyły własnym ciałem i krnąbrnością. Miały tu, w ciemnicy, czas na gruntowne przemyślenie występków i ponowną bezkrytyczną akceptację zakonnej reguły, brutalnie odzierającej młode dziewice z instynktów, jakimi obdarzyła je natura.

brix12

Dawny klasztor sióstr dominikanek, potem Królewskie Ewangelickie Gimnazjum w Raciborzu (Ratibor)

Notzny jednał się w ciemnicy z przeznaczeniem. Nie miał w Ratibor rówieśników. Niemal cała szacowana kadra wykładowców gimnazjum wpisała się do powstałej właśnie wolnomularskiej loży Fryderyk Wielki ku wolności, gdzie odkrywała nowe możliwości umysłów i oddawała hołd Bogu, ale już pod nazwą Wielki Budownik Wszechświata. Oskar Amadeusz nie miał nawet śmiałości zapytać, czy może zasilić to elitarne grono inteligencji, kupców i przemysłowców z Ratibor. Zapytał natomiast, czy może przejrzeć archiwalia po klasztorze, które zgromadzono w ciemnicy. Z nudów, przy małym stolików wśród stosów woluminów i teczek dokumentów, czytał pisma ojców Kościoła, zbiory kazań oraz komentarze do Biblii.

W skrzyniach przywiezionych z opactwa Cystersów w Gross Rauden znalazł kilka wyjątkowo ciekawych traktów o dobrej spowiedzi, które potraktował jako przyczynek do badań na demonologią ludową znad górnej Odry. Zapragnął nawet skreślić na temat krótki szkic i wysłać z ofertą druku w którymś z berlińskich periodyków naukowych. Depresja jednak a to odbierała, a to dodawała ochoty do pracy. Tekst był nierówny, porywający, a miejscami nudny. Pokazywał, że Notzny siedzi w egzystencjalnej łajbie i kołysze się na wszystkie boki.

W końcu zdobył się na wieczorny spacer. Zajrzał do wszystkich lokali w śródmieściu. Wybrał jeden. Długie zimowe wieczory spędzał odtąd w restauracji ratuszowej, w narożu Rynku i placu Dominikańskiego (Dominikanerplatz), gromadzącej lokalnych inteligentów, katolików, protestantów i Żydów, Polaków i Niemców, deliberujących godzinami o polityce a przy okazji zgłębiających niuanse języka polskiego. Progi lokalu przekraczały również co inteligentniejsze, oświecone mieszczki, absolwentki gimnazjum realnego św. Jadwigi, pragnące wymieniać poglądy o modzie i francuskim bon tonie, a także budować bliższe więzy emocjonalne z upatrzonymi amantami.

Reklama


Tu to właśnie Notzny, przed świętami Bożego Narodzenia 1863 roku, poznał rudą, piegowatą, ale za to piekielnie zgrabną Ritę Schmidt obdarzoną obfitymi piersiami córkę swojego pracodawcy rektora gimnazjum, której jedynym marzeniem było wyjechać z Ratibor do Berlina albo Breslau. Razem z podwładnym swojego ojca, przy pszenicznym piwie z browaru miejskiego, Rita snuła śmiałe plany na przyszłość, często przenosząc te dyskusje z piwnicy pod ratuszem do skromnej stancji Notznego w murach gimnazjum. Filolog klasyczny z dyplomem berlińskiej uczelni mógł dzięki temu swobodnie podróżować nie tylko oczyma swojej wyobraźni, ale bardziej namacalnie, po piegowatym, jasnym ciele pięknej panny Schmidt.

brix11

Cztery dni temu Rita wyjechała z ojcem i matką do wujostwa w Oppeln, gdzie zamierzała spędzić dwa tygodnie zimowej przerwy w gimnazjum. Notzny dotkliwie odczuwał brak partnerki od słownych i cielesnych wojaży, co natychmiast odświeżało w jego pamięci czasy studiowania w Berlinie i rodziło frustracje związane z pobytem na zapyziałym Górnym Śląsku.

Znów zamykał się w ciemnicy. Od rana do wieczora czytał teraz dzieła starożytnych pisarzy, uzupełniając intelektualną strawę lekturą angielskich gazet, które, niemałym nakładem czterdziestu talarów miesięcznie, prenumerował za pośrednictwem składu kolonialnego żyda Salo Lewińskiego z ulicy Odrzańskiej (Oderstrasse). Dzięki prasie z Wysp Brytyjskich mógł szlifować znajomość języka Albionu, co uważał za wstęp do przyszłych podróży z Ritą do Londynu i Oxfordu.

Przedwczoraj uznał, że odpowiednim sposobem na złagodzenie rozterek będzie udział w seansie spirytystycznym Gibbonsa. Zaraz po obiedzie w gimnazjalnym refektarzu poszedł do Café Residenz i niemal w ostatniej chwili kupił wejściówkę, uprzedzając aptekarza Kleina z apteki świętego Jana na Ostrogu, dla którego nie starczyło już miejsca na show z duchami.

4.

Oskar Amadeusz Notzny zajął miejsce przy małym stoliku, tuż pod okienkiem z widokiem na zaplecze Café Residenz. Zrobił to celowo, chcąc zapewnić sobie stały dopływ świeżego, rześkiego powietrza.

brix5

Wnętrze dawnego Cafe Residenz

Nie cierpiał tytoniowego dymu, a w Ratibor palenie cygar, cygaretek i papierosów uchodziło za lokalny patriotyczny obowiązek. Miasto było tytoniowym zagłębiem całej pruskiej monarchii. Sporo mieszczan utrzymywało się z pracy w renomowanych zakładach tytoniowych Domsa i Reinersa, dostając w nich, w ramach extra dodatku do wynagrodzenia, duże partie wyrobów na własny użytek. A że lekarze powszechnie zalecali umiarkowane palenie tytoniu jako panaceum na różnorakie dolegliwości, więc w Ratibor zaciągał się niemal każdy, kto tylko osiągnął dojrzałość wieku.

Bogatsze warstwy miejscowego establishmentu również stawiały na lokalne produkty, preferując ostatnio mocno aromatyzowane i drogie cygaretki marki Kentucky, które firma Reiners&Son Ratibor eksportowała w dużych ilościach do Stanów Zjednoczonych Ameryki, zyskując znakomite recenzje całej armii nałogowców zza oceanu. Kentucky Cherry, ostatni przebój rynkowy z Ratibor, dawały co prawda miły zapach wiśni, ale wrażenie takie można było odnieść jedynie w towarzystwie co najwyżej jednego palacza, a nie całej zgrai, która obsiadła teraz stoliki restauracji Café Residenz.

Młody wykładowca gimnazjum wodził wzrokiem po gościach, próbując odgadnąć tożsamość uczestników seansu z przybyszami z zaświatów. Przez chwilę wymieniał nieco lubieżne uśmiechy z czarnowłosą pięknością opartą o filar przy scenie. Młoda kobieta, najpewniej z dalekowschodnim rodowodem, ubrana na arabską modłę, może Albanka, prezentowała nadzwyczajny na Górnym Śląsku typ urody. Ten bajkowy niemal wizerunek Szeherezady z Café Residenz psuła jednak zatknięta w jej ustach długa damska cygaretka i kłęby dymu.

brix3

Obsługa Cafe Residenz

Dymiąca dziwka – zadrwił po cichu Notzny, w chwili gdy wszyscy goście nagle wstali, wpatrując się drzwi wejściowe.

Najpierw stanął w nich dyrektor kamery książęcej Dieter Rams, potem kilku młodzieńców w mundurach pruskich kawalerzystów oraz towarzyszące im panny we francuskich sukniach, wreszcie tęgi książę Viktor z sumiastym wąsem i krzaczastymi pejsami, za to w modnym angielskim garniturze koloru oliwkowego, z którym kontrastowała biała suknia książęcej małżonki, Amalii von Fürstenberg.

Viktor Amadeus Herzog von Ratibor, Fürst von Corvey, Prinz zu Hohenlohe-Schillingsfürst, niemiecki arystokrata z najwyższej półki, zapalony łowczy i czołowy górnośląski producent wołowiny, wieprzowiny, zboża, ziemniaków, kapusty oraz piwa dla robotników z górnośląskich hut i kopalń, zajął z rodziną i swoimi gośćmi suto zastawiony stół ustawiony najbliżej sceny.

Kiedy szlacheckie pośladki ułożyły się wygodnie w dębowym krześle z oparciami pod łokieć, przed oblicze Jego Książęcej Mości przychodzili obecni na widowni urzędnicy, wojskowi a nawet dwóch duchownych, okazując pokłonem i krótkim słowem pochwalnym szacunek dla Viktora von Ratibor, z nadzieją, że nie zapomni on o tych służalczych gestach.

Po krótkiej audiencji, książę zaordynował, by kelnerzy podali mu strawę i napoje. Jego służący położył przed nim ciemnobrązowy humidor. Viktor wyjął z niego powoli duże, zapewne kubańskie cygaro (prasa donosiła, że tylko takie palił), prostym, zręcznym cięciem pozbawił je główki i włożył końcówkę do płomienia z długiej cedrowej zapałki.

Publika w Café Residenz wpatrywała się w księcia jak w bożka. Gdyby Jim Gibbons zaległ gdzieś na zapleczu zmorzony nadmiarem alkoholu, a wywoływanie duchów szlag trafił, wyszłaby zapewne z lokalu ukontentowana spędzeniem kilku chwil w obecności arystokraty, mogącego się pochwalić licznymi koneksjami na królewskim dworze w Berlinie.

Reklama


Attenzione, attenzione… okrzyk z małej sceny zmącił to nabożne wpatrywanie się ludu w szacownego Herzoga.

Stał na niej 50-letni kompletnie łysy jegomość w kruczoczarnym dwurzędowym garniturze, czarnych, fikuśnych, lakierowanych butach.

Co za dziwoląg – pomyślał Notzny, miarkując zrazu, że całe to zamieszanie z wywoływaniem duchów będzie tynfa warte.

Madmuazel Elizabeth! Proszę przynieść stolik – rozkazał Gibbons.

Jego niski, donośny głos rozszedł się po zadymionej sali Café Residenz. Książę na widok amerykańskiego wywoływacza zjaw przymrużył lewe oko, oparł lekko głowę o prawy bark, zaciągnął się cygarem i wypuścił z ust potężny obłok dymu.

Zza kotary wyszła koścista, niewysoka, siwa staruszka, ubrana na czarno, w stroju protestanckiej gospodyni z osady Amiszów . Miała kamienną, zrytą zmarszczkami twarz. Idealnie pasowała do wizerunku mennonitki, jaki Notznemu utkwił w pamięci po lekturze obszernej relacji o pewnej osadzie Old Order Amish w The Daily Telegraph.

Kobieta pokornie przyniosła stolik z okrągłym blatem, na którym wyryto wszystkie litery alfabetu, cyfry od 1 do 9 oraz słowa przywitania i pożegnania. Całość ujęto ornamentyką, której główne elementy stanowiły wizerunki diabłów i aniołów. Notzny dostrzegł też kilka krzyży i to różnego rodzaju, od zwykłego łacińskiego, po maltański, egipski anch, odwrócony św. Piotra, aż po krzyż Nerona, którzy w średniowieczu upodobali sobie wyznawcy Szatana.

Gibbons krótko i przejrzyście wyjaśnił zgromadzonej publiczności, na czym będzie polegał kontakt z duchami. Przedstawił siebie jako medium, czyli osobę o nadzwyczajnej aurze, zdolną przywołać gościa zza światów i jednocześnie pozbyć się go w szybki i skuteczny sposób. Na wypadek, oczywiście, gdyby duch okazywał złośliwość bądź podjął działania mogące wprowadzić kogokolwiek z widzów w opętanie.

By nadać seansowi wiarygodności, Gibbons poprosił na scenę kilka osób, które miały zasiąść przy stoliku i obserwować mały talerzyk jak wędruje od literki do literki bądź cyfry.

Duch będzie z nami, ale go nie zobaczymy, nie będziemy mogli go dotknąć. To postać, która nie podlega materializacji. Widzi nas, ale my nie zobaczymy jej. Proszę jednak łaskawie przyjąć za wiarę, że potrafi dawać znaki. Te znaki to ruch talerzyka. Nasi mili wybrańcy będą spisywać kolejno na kartce litery i cyfry, które połączą w zdania i państwu odczytają. Duch będzie odpowiadał na pytania. Proszę jednak koncentrować się na przeszłości. Pytajmy więc o wydarzenia z historii, które nas intrygują. Nie pytajmy o przyszłość, bo ta może się okazać okrutna dla wielu z nas – perorował Gibbons.

Notzny był coraz bardziej sceptyczny. Jego umysł próbował wykoncypować, w jaki to sposób ten szarlatan Gibbons, bo co do tego nie miał żadnych wątpliwości, doprowadzi do przesuwania talerzyka po blacie i jakich udzieli odpowiedzi jeśli - dajmy na to ktoś zechce konferować z Judaszem, prosząc o wyjaśnienie motywów jego zdrady.

Przecież to absurd. Każda odpowiedź będzie dobra. Kto to sprawdzi? – burzył się sam w sobie Notzny i wpadł na pomysł, by poprosić o wywołanie ducha cesarza Hadriana, którego żywot znał z najmniejszymi detalami i łatwo mógł zadać szczegółowe pytanie, znając z góry odpowiedź. Ten mały eksperyment miał dać odpowiedź na pytanie, czy Gibbons to oszust, czy też autentyczne medium.

No to sprawdzimy, panie Gibbons, na ile znamy historię zadecydował.

Przy stoliku ustawionym na niewielkiej scenie Café Residenz siedziały cztery osoby. Dostojny z racji otyłości i sędziwego wieku sędzia śledczy dr Max Wiedemann. Przy jego lewym boku, chuda jak tyka i koścista, ale równie wiekowa Helga Böhm, żona właściciela destylarni wódek, koniaków oraz likierów z Altendorfu. Spokojny i opanowany, odziany w nienagannie skrojony mundur kawalerzysty, odpicowany do bólu rittmeister Heinrich Schmidtke, dowódca miejscowej kompanii huzarów, a także mistrz całej ceremonii Jim Gibbons.

Na sali przygasły światła. Publika siedziała w ciemnościach. Stolik z Wiedemannem, Helgą Böhm, Heinrichem Schmidtke i Gibbonsem oświetlały dwie, ustawione po bokach świece. Panowała grobowa cisza.

Reklama


Kogo chcecie przywołać? – zapytał głośno i należytą powagą Gibbons.

Cesarza Hadriana – wyrwał się z odpowiedzią Notzny.

Spokojnie, młody człowieku. Proszę na początek ducha opata Galbiersa z klasztoru w Rudach. Chcę wiedzieć, gdzie ukrył skarb opactwa. Niestety, zapomniał o tym poinformować potomnych zanim przeniósł się na tamten świat. Po co skarb ma się zmarnować. Mnie się przyda – krzyknął książę Viktor i zaśmiał się na cały głos a za nim całe towarzystwo przybyłe z Rud do Café Residenz.

Gibbons przez chwilę milczał. Przez salę przeszła fala pomruku. Widzowie zadawali sobie pytanie, na kogo postawi amerykańskie medium. Czy uszanuje wolę księcia, czy też jakiegoś młodzieńca.

Publiuszu Eliuszu Hadrianie, cesarzu rzymski, czy zechcesz do nas przyjść? – zapytał powoli Gibbons.

Viktor najwyraźniej poczuł się urażony. Po sali przeszedł pomruk. Książę chrząknął złowieszczo. Widać było, że obmyśla, w jaki sposób dać do zrozumienia amerykańskiemu medium, że to on, arystokrata i bogacz, przyjaciel króla, ma tu pierwsze i ostatnie słowo.

Przybywaj cesarzu naprędce i odpowiedz na pytanie tego szlachetnego młodzieńca, a potem czym prędzej znikaj i poproś o kontakt z nami opata Galbiersa, dodam Bernarda Galbiersa, jakby jeszcze jakiś Galbiers szykował się do wizyty w tym lupanarze – krzyknął wyraźnie rozbawiony Viktor.

Publiuszu Eliuszu Hadrianie, cesarzu rzymski, czy zechcesz do nas przyjść? – znów zapytał Gibbons.

Zmieszany książę zamilkł. Zdumiona publiczność również.

Na Boga, talerzyk zaczyna się ruszać – krzyknęła z przerażeniem Helga Böhm.

Wiedemann notował kolejne litery, na których zatrzymywało się kierowane przez ducha naczynie.

Gibbons trzymał ręce na stole. Siedział nieruchomo. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji.

Duszyczko moja, tkliwa i ruchliwa, gościu ty ciała mojego i druhno, co pójdziesz teraz w ostępy ciemności… odczytywał Wiedemann.

… twarde i nagie, i pełne bladości, z żartów stroić już zwykłych nie będziesz – recytował cicho Notzny, zdumiony zasłyszanym fragmentem wiersza Animula vagula, blandula, jedynego, jaki zachował się z bogatej twórczości cesarza.

Oskar Amadeusz siedział zdumiony efektem seansu spirytystycznego.

Skąd Gibbons znał pełne imię władcy, skąd znał jego wiersz – pytał sam siebie, nie dopuszczając myśli, że duch Hadriana rzeczywiście pojawił się wśród nich.

Witam serdecznie. Proszę wybaczyć, ale czy można się na chwilę dosiąść? – pytanie wysokiego jegomościa w brązowym, długim płaszczu i melonikiem w ręku wyrwało Notznego z osłupienia.

Ależ proszę bardzo – odparł zmieszany.

Dopiero, kiedy tajemniczy gość usiadł na krześle obok, a obsługa lokalu odebrała od niego płaszcz i melonik, dostrzegł, iż ma do czynienia z kamerdynerem. Mężczyzna w wieku około 50 lat wyciągnął paczkę cygaretek i już chciał zapalić jedną z nich, kiedy Notzny powstrzymał go zdecydowanym głosem:

Proszę przy mnie nie palić. Nie cierpię dymu.

Oh, pardon, nie wiedziałem. Pan wybaczy…

Wybaczam, ale, do licha! czemuż to przerywa mi Pan to niesamowite widowisko.

Nie jest wiele warte. Gibbons to znany nam miłośnik starożytności, nieźle oczytany i inteligentny oszust. Jak sądzę, trudno byłoby Panu znaleźć trudne dla niego pytanie, no chyba że związane z rodziną, a duchów członków Pana familii na pewno by nie wywołał, tłumacząc to obawą przed klątwą.

O, do jasnej, spryciarz jeden. Tak myślałem, że to szarlatan. A talerzyk… dopytał bezwiednie Notzny.

Jak to talerzyk? Oświetlenie sceny doskonale maskuje ruchy osoby ukrytej pod jej podestem, która wodzi talerzykiem za pomocą magnesów. Pierwszy przyczepiony jest do spodu naczynia. Drugi tkwi na czubku czarnego kija. Litery i cyfry na blacie widzi w zwierciadle na suficie sceny. Nikt nie zwraca uwagi na to lustro, bo skupia się na duchach.

Skąd Pan to wie i kim Pan jest?

Reklama


Powiedzmy, że nie jestem idiotą, w przeciwieństwie do wszystkich tu zgromadzonych, no może z wyjątkiem księcia Viktora, który z nudów postanowił zapewne dobrze zabawić się widokiem wystraszonych mieszczuchów.

A pańską obecność czemu zawdzięczam?

Szczęśliwemu zbiegowi okoliczności i ciekawością mojego Pana, którego nurtują pewne sprawy. Ma nadzieję, że znajdzie osobą godną posiadania tajemnicy, na którą natrafił podczas swej podróży do starożytnego Egiptu.

Ciekawie brzmi, ale proszę ujawnić, kim jest Pana mocodawca…

Proszę mi zaufać. To bardzo bogaty i wpływowy człowiek, który z całym szacunkiem odnosi się do Pana wiedzy. Prosi, by zechciał Pan udać się ze mną do jego zamku, poza Ratibor. Podróż zajmie nam około godziny.

CDN...

Więcej zdjęć starego Raciborza zimą oraz Care Residenz w galerii

Autor: Max Brix, fot. zbiory Wyd. WAW, Alfreda Otlika, Henryka Sowika, pinterest/Crafty DogmaFollow - Warsaw experiment, December 25 1919, The Library of Nineteenth-Century Photography, redakcja@naszraciborz.pl

Bądź na bieżąco z nowymi wiadomościami. Obserwuj portal naszraciborz.pl w Google News.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Komentarze (0)

Aby dodać komentarz musisz być zalogowany

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Aktualności17 kwietnia 202411:42

Dariusz Polowy - da się skutecznie rządzić niezależnie od większości w Radzie Miasta

Dariusz Polowy - da się skutecznie rządzić niezależnie od większości w Radzie Miasta - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
177
materiał zlecony i finansowany przez KWW Dariusz Polowy - Silny Racibórz
Reklama
Aktualności17 kwietnia 202420:53

Jarmark kwiatów i muzyka filmowa w plenerze

Jarmark kwiatów i muzyka filmowa w plenerze - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
Zamek Piastowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Aktualności17 kwietnia 202409:40

Wyczuwalny zapach gazu w Borucinie

Wyczuwalny zapach gazu w Borucinie - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
red., fot. FB/OSP KSRG Krzanowice
Reklama
Aktualności17 kwietnia 202409:46

3 maja w Raciborzu odbędzie się Bieg bez Granic

3 maja w Raciborzu odbędzie się Bieg bez Granic - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
OSiR, fot. arch. portalu/Qbik
Aktualności19 kwietnia 202409:31

Skrzyżowanie w Pawłowie znów dało o sobie znać

Skrzyżowanie w Pawłowie znów dało o sobie znać - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
1
red., fot. grupa Racibórz 112
Reklama
Reklama
Reklama

Partnerzy portalu

Dentica 24
ostrog.net
Szpital Rejonowy w Raciborzu
Spółdzielnia Mieszkaniowa
Ochrona Partner Security
Powiatowy Informator Seniora
PWSZ w Raciborzu
Zajazd Biskupi
Kampka
Nasz Racibórz - Nasza ekologia
Materiały RTK
Fototapeta.shop sklep z tapetami i fototapetami na zamówienie
Reklama
Reklama

Najnowsze wydania gazety

Nasz Racibórz 12.04.2024
12 kwietnia 202415:22

Nasz Racibórz 12.04.2024

Nasz Racibórz 05.04.2024
7 kwietnia 202412:45

Nasz Racibórz 05.04.2024

Nasz Racibórz 29.03.2024
29 marca 202415:21

Nasz Racibórz 29.03.2024

Nasz Racibórz 22.03.2024
21 marca 202421:40

Nasz Racibórz 22.03.2024

Zobacz wszystkie
© 2024 Studio Margomedia Sp. z o.o.