Felieton NaM: Rozważni entuzjaści

To, co chcę dziś przekazać, powinno być napisane przez kogoś innego. Kogoś z zewnątrz. Ja jestem w NaM, a chcę opowiedzieć o specyfice Stowarzyszenia. Tak ja je postrzegam. Na szczęście utwierdza mnie w moich spostrzeżeniach opinia wielu postronnych, którzy coraz częściej zauważają NOWĄ JAKOŚĆ. Odmienność naszego działania i myślenia o polityce lokalnej. Truizmem jest powtarzanie w kółko, że NaM to młode, najmłodsze ugrupowanie. Jak widać, z małymi wyjątkami! Złośliwi, albo przestraszeni dodają szybko - „nieopierzeni, bez doświadczeń, amatorzy!”
Co z tego? - pytam. Jeśli ma się mieć złe doświadczenia, w głowie przywiązanie do utartych schematów, a we krwi poprawność polityczną (żeby tylko nie wypaść z obiegu, byle się nie narazić), to lepiej już być niedoświadczonym!
Ale ja właściwie o czym innym. Nucąc refren piosenki krakowskich Skaldów „...ci odlatują, ci zostają...” zastanawiam się nad fenomenem wyboru miejsca na dorosłe życie. I tę właśnie pomijaną cechę chciałbym zaproponować jako wyróżnik odpowiedzialności obywatelskiej. Bo proszę zobaczyć, że tak jakoś dziwnie się składa, że bardzo wiele czołowych postaci raciborskiej sceny politycznej raz po raz z dumą podkreśla, że syn czy córka została w Gdańsku, Krakowie, Wrocławiu, rzadziej w Warszawie. Albo za granicą. Tak, najczęściej we Wrocławiu. Ta ojcowska duma podszyta jest świadomością, którą wyraził kiedyś znajomy taksówkarz: „Panie, tu niedługo zostanie Urząd Miejski, Spółdzielnia Mieszkaniowa i garstka emerytów!” Nawet jeśli mój pesymista pomylił się o parę tysięcy dusz, to jasne jest, że marzeniem rodziców, także tych współtworzących raciborską rzeczywistość, jest ulokowanie swoich pociech... jak najdalej od 900-letniej stolicy Księstwa Raciborskiego. Nie dziwi taka postawa u nałogowych malkontentów, którym się nigdzie nie podoba, nawet w Raciborzu. Ale gdy rzecz dotyczy spadkobierców elity, która odpowiada za nasz dzień dzisiejszy i jest ze swego dzieła zadowolona jak Boniek po 3:0 z Belgią, to już musi zastanawiać...
Ja teraz otwieram to przymrużone oko i mówię: jasne, młodzi są jak wiatr, nikt ich nie zatrzyma. Wystarczy zakochać się w mieszkance takich na przykład Kartuz albo Zgierza i nieszczęście gotowe! Żadna siła nie zmusi takiego absolwenta Politechniki Wrocławskiej albo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu do powrotu. Tym bardziej, że... TU NIE MA DO CZEGO WRACAĆ! To zdanie od kilku lat słyszy się do znudzenia w Raciborzu. Prawda to czy fałsz? Odpowiedzcie Państwo sami.
I teraz wracam do piosenki. Oczywiście, ci co „odlatywali”, to byli żydowscy przyjaciele podmiotu lirycznego, których właściwie wyrzucono z Ojczyzny. Nie było zmiłuj. Już Mieczysław Moczar wszystkiego z kumplami dopilnował! A to, co wyrzuca dziś młode pokolenie z naszego miasta, ten wróg, nosi nazwę BRAK PERSPEKTYW. I oto rzecz zastanawiająca najbardziej. Trzon Raciborskiego Stowarzyszenia Samorządowego NASZE MIASTO to ludzie około trzydziestoletni, którzy tym się różnią od wielu swoich rówieśników z raciborskich podwórek, że po skończeniu szkół i studiów POSTANOWILI WRÓCIĆ. Zobaczyli trochę świata, nauczyli się języków, uzyskali samodzielność i - wrócili! I nie przyjechali na gotowe, tylko korzystając z dobrodziejstw wolnego rynku bardzo często zaczęli zakładać własne firmy. Kilku z nich boleśnie sparzyło się na kontaktach z miastem, ale osłupienie i frustrację potrafili przemienić w POZYTYWNE DZIAŁANIE, W DĄŻENIE DO NAPRAWY RZECZPOSPOLITEJ. Tak, tak, gdyż nasz spokojny Heimat to też Rzeczpospolita, ta mała, lokalna i cząstka tej wielkiej, której przemiany przed dwudziestu laty obudziły nadzieje także tu, nad Odrą. Ich zdaniem, zdaniem moich młodych kolegów ze Stowarzyszenia, Racibórz pędzi po równi pochyłej (w dół), ale nie jest zadaniem męża biadolenie, lecz próba odkręcenia biegu historii, nawet jeśli jej koła podgryza rdza, a humor woźniców nijak się ma do stanu pojazdu!
Ludzie NaM-u (chyba połowa to kobiety - u nas z parytetem [i urodą] wszystko w porządku!!) po prosto czują odpowiedzialność za miejsce, w którym się urodzili i wychowali. Oni najnormalniej w świecie kochają Raciborszczyznę i chcą się włączyć w działalność publiczną na jej rzecz. Nie są zawistni i żądni zemsty. Są kreatywni, dowcipni, oczytani i inteligentni. A nade wszystko czują, że to się musi zmienić teraz. JUŻ TERAZ! A "TO" znaczy po prostu sposób zarządzania miastem, bo oni znają geografię i wiedzą, że nie żyjemy w Górnej Wolcie (wiem, wiem: Burkina Faso), tylko w największym państwie z ostatnio przyjętych do Unii Europejskiej. I dlatego wołają do nas wszystkich, raciborzan: WIĘCEJ TLENU! Więcej inwencji, polotu, kultury, partnerstwa i zwykłego codziennego profesjonalizmu!
Światła władza powinna się cieszyć z takiej „pozaparlamentarnej”, jeśli nie liczyć radnego Roberta Myśliwego, opozycji. W każdym razie obywatele cieszą się, że mogą mieć ALTERNATYWĘ. Ich radość wzrośnie zapewne, kiedy przypomną sobie listę pustych obietnic „koalicji” sprzed czterech lat, ale na ich wyliczanie przyjdzie czas.
Marek Rapnicki
RSS Nasze Miasto
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany