Tematy niewygodne. O czym nie mówili kandydaci podczas kampanii wyborczej

- Lepiej nie wiedzieć, z czego robi się politykę i parówki - brzmi stare porzekadło i jest w tym sporo racji. O kulisach raciborskiej kampanii można by napisać książkę. Byłoby o pieniądzach, miłości, zazdrości, zemście, żądzy władzy no i hejcie, czyli o tym, co nadaje się na scenariusz dobrego filmu. Postaram się wskazać kilka tematów, które nie stały się przedmiotem publicznej debaty.
Zacznijmy do tego, że w przeciwieństwie do Rybnika, Wodzisławia Śląskiego czy Warszawy debaty u nas nie było w ogóle. Debatować chcieli co prawda M. Lenk i R. Myśliwy, ale D. Polowy nie znalazł czasu. L. Nowacka miała się stawić pod warunkiem, że będzie D. Polowy, a M. Fita nie odpowiedział na zaproszenie. Zostaliśmy więc skazani na to, co kandydaci chcieli opowiedzieć sami albo w swoim gronie. Wymiana myśli, wzorem poprzedniej kampanii, odbyła się w komentarzach. Prawie 100 proc. autorów znów nie miało się odwagi podpisać, bo i nie było pod czym. Zostali anonimowi zapewne ze wstydu.
Młot pneumatyczny kruszący beton zapowiadał ostre dyskusje, ale z dużej chmury spadło mało deszczu. Była szansa na obejrzenie wyborczej walki, prawdziwych wojowników, bitwy na argumenty. Nikt jednak nikogo nie wyzwał do pojedynku. Nie było rzucania rękawic. Skończyło się na czytaniu programów, medialnych relacji z konwencji no i - w przypadku najwytrwalszych - komentarzy. Gdzie Racibórz a gdzie Warszawa chciałoby się powiedzieć patrząc na emocje w ringu z Jakim i Trzaskowskim w rolach głównych. W erze trumpizacji polityki, tak wyrazistych mistrzów dyskursu jak szef PiS, nasi kandydaci zamiast do boju poszli na paradę równości. Dopiero w końcówce emocje rozpaliła sprawa mokrego zbiornika Racibórz.
Kandydaci najchętniej używali słowa służba, strategia, praca, zaufanie, misja, da się, zgoda czy nowe rozdanie. M. Lenk upowszechnił znaczek # (hasztag), co dla starszych odbiorców było kompletnie niezrozumiałe, ale może taka była myśl, żeby zmusić ludzi do intelektualnego wysiłku.
W CV kandydatów znajdziemy informacje o ich wykształceniu i doświadczeniu zawodowym, ale już wielu z nich spuściło kurtynę milczenia na swoje ścieżki politycznego dojrzewania. A te prowadziły szereg osób od prawej do lewej sceny politycznej, w zależności które ugrupowania były akurat na topie. Lewicowy stawali się prawicowcami i odwrotnie. W polityce jak wiadomo tylko krowa nie zmienia poglądów.
Mało mówiono o raciborskich rodzinach, może dlatego, żeby nie prowokować zgłębiania tematu. Wielu kandydatów idzie bowiem do wyborów familiami (pisaliśmy o tym tutaj). Na listach mamy małżeństwa, rodzeństwa, kuzynostwa. Piszemy o tym obszernie na portalu. Polskie rodziny wzmocniło 500+, samorządowe może wzmocnić dieta+. Ta druga jest o tyle lepsza, że nie trzeba pomnażać potomstwa i nikogo wychowywać, a i kwoty są większe. Szeregowy radny kasuje rocznie 11-12 tysięcy, funkcyjny 20-22 tysiące. W mieście tzw. radny szarak ma 8-9 tys., funkcyjny około 20 tys. zł. Widać więc, ile warte jest zwycięstwo. W przypadku radnego funkcyjnego to samochód średniej klasy. Mieć a nie mieć, to w sumie różnica.
Nikt też nie zająknął się, że diety można by obniżyć albo nie płacić ich w wakacje, kiedy radni zwykle nie pracują, bo skoro mowa o samorządowej misji, to i uposażenie powinno być takie samo jak u misjonarzy. Bezfunkcyjny radny powiatowy spędzi miesięcznie maksymalnie 10 godzin na komisjach i sesji, co daje rocznie - uwzględniając przerwę wakacyjną - około 110 godzin samorządowej pracy dalece przyjemniejszej od np. montażu okien. Pytanie tylko, gdzie za montaż okien płacą ponad 80 zł za godzinę, bo tyle średnio dostaje zwykły radny, a funkcyjny dwa razy tyle. Radni zwykle mówią, że z tymi dietami to demagogia, ale moim zdaniem nie do końca, bo kosztem diet można przecież stworzyć np. fundusz stypendialny, albo zwiększyć wynagrodzenia kluczowym urzędnikom, którzy za radnych wykonują czarną robotę. No i w Nowym Jorku mamy 51 rajców, a w Raciborzu 23. Na to już jednak nasi radni nie poradzą.
Poradzić chcą jednak sobie z dręczącą Racibórz depopulacją, czyli zmniejszającą się liczbą mieszkańców miasta, co przyprawia o ból głowy już działające firmy. Mniej ludzi to mniej rąk do pracy i mniej klientów. Rząd w ramach strategii zrównoważonego rozwoju wspomina o Ukraińcach (chodzi o szybką ścieżkę integracyjną) a nawet Hindusach. O integracji dyskutują nie tylko w Krakowie, ale i Rybniku. U nas cisza, choć liczba pozwoleń na pracę wydawanych Ukraińcom przez raciborski pośredniak rośnie. Może tą integracją powinien właśnie zająć się PUP, skoro obsługuje coraz mniej bezrobotnych? Może. Żaden z kandydatów na prezydenta tematu jednak nie ruszył, choć nie ma dziś wątpliwości, że bez importu siły roboczej nie będziemy się rozwijać. Jak więc ma się rozwijać nasze miasto, skoro chcące nim rządzić osoby omijają tak ważki temat? Wiadomo, że trudny, budzący emocje, ale jednak warty przedyskutowania.
To pokazuje, że w ambitnych programach wyborczych więcej jest nieraz fantazji od realnej oceny sytuacji. Fantazja zaś - jak śpiewały słynne Fasolki - jest od tego, by bawić się na całego. Z ogłoszeniem wyników wyborów kończy się zabawa, zaczyna praca, by za pięć lat mieć się czym pochwalić. W pracy, jak wiadomo, potrzebny jest lider zwany koniem pociągowym i dobry team. O najważniejszych stanowiskach w kampanii mówi się rzadko, bo to chodliwy polityczny towar, który dość łatwo wymienić na poparcie tych, którzy nie przejdą do drugiej tury, o ile oczywiście taka w Raciborzu będzie. Po wyborach kurtyna opadnie, w garderobach zostaną przypisane nowe role i zacznie się nowe przedstawienie, tym razem dalekie już od bajerowania.
Grzegorz Wawoczny
PS. Możliwość dodawania komentarzy pojawi się po zakończeniu głosowania
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.