W wieku 103 lat zmarł Alojzy Urbas, NAJSTARSZY RACIBORZANIN

Alojzy Urbas przyszedł na świat 21 czerwca 1911 r. jako trzecie z dziewięciorga dzieci państwa Urbasów w raciborskiej dzielnicy Sudół, w dzień wspomnienia św. Alojzego (stąd imię). W Sudole rozpoczął edukację, która odbywała się w języku niemieckim. - Chodziłem do tej szkoły 4 lata. Potem babcia przeniosła mnie do Brzezia, to było już za granicą i tu chodziłem do polskiej szkoły - wspominał. Po czterech latach wrócił do Sudołu, ale tylko na 9 miesięcy, bo postanowił w Pietrowicach uczyć się zawodu piekarza. Po trzech latach nauki został czeladnikiem. Po roku przyszło mu ponownie szukać pracy. Znalazł ją w piekarni w Szczytach (woj. opolskie). Tam przepracował 8 lat, do momentu aż zwerbowano go do niemieckiego wojska. Razem z nim poszło czterech braci.
Był na Krymie a nawet za Kaukazem. - Niesamowite było to, że wszyscy szczęśliwie wróciliśmy z wojny. Niestety, mniej szczęścia miał nasz ojciec, którego bomba zabiła w domu - relacjonował 2011 r. naszej dziennikarce. - Po wojnie jako jeden z pierwszych w naszej rodzinie wróciłem do domu. Śpieszyłem się, bo wiedziałem, że ojciec zginął i trzeba było pomóc matce - relacjonował. - Wracaliśmy z frontu przez Rumunię, Związek Radziecki i Czechosłowację. Początkowo trzeba było się ukrywać - wspominał.
Pieniądze odkładane na własną piekarnię przepadły podczas wojny, znalazł więc pracę w elektrowni w Raciborzu, gdzie pracował przez cztery lata. - Mój brat inżynier pracował wtedy w RAFAKO. Mówił mi, że jako inkasent w elektrowni muszę dużo biegać i na starość to odczuję. Miał rację, odczułem. Namówił mnie, żebym przeniósł się do RAFAKO. Było to w 1956 r. Pracowałem tam jako brygadzista w centralnej krajalni na wydziale mechanicznym. Byłem też mężem zaufania i dwie kadencje w komisji rozjemczej. Dobrze wspominam te lata. W pracy była dobra atmosfera. Szanowano mnie i zawsze uwzględniano przy premiach. Tu nie musiałem tyle biegać i lepiej zarabiałem. Pracowaliśmy na akord, a ja bardzo się starałem. Jak trzeba przychodziło się do pracy i w niedzielę. Wysłano mnie nawet na ciekawe szkolenie do Warszawy, co było dla mnie dużym wyróżnieniem. Pamiętam też doskonale uroczystości pierwszomajowe i wyjazdy zakładowe do domu wczasowego w góry. Przepracowałem w RAFAKO 20 lat, aż do emerytury w 1976 r. - opowiadał.
Od 1948 roku tworzył szczęśliwe małżeństwo z żoną Klarą, trzynaście lat młodszą, sąsiadką (trzy domy dalej) z Sudoła. Wychowali wspólnie przybraną córkę, doczekali się też 3 wnucząt i 5 prawnucząt. Żona zmarła kilka miesięcy temu.
Jaka jest recepta pana Alojzego na długowieczność? - Trzeba zachować umiar we wszystkim: w pracy, wypoczynku, jedzeniu, piciu. Pijaństwo, palenie - te rzeczy są mi obce - zapewniał. Czasami tylko w niedziele lubił sobie zapalić cygaro. Przyznawał, że długowieczność ma w genach. Setnych urodzin dożył również jeden z jego braci, a kilkoro rodzeństwa dożyło ponad 90 lat. - Starałem się również często urlopy spędzać w sanatoriach - zdradził nam w 2011 r. - Słodkiego sobie nie żałuję - dodał. Pasją pana Alojzego od lat była przyroda, cenił też dobrą książkę. - Wszyscy w domu lubiliśmy czytać, szczególnie klasykę: "Pana Tadeusza", "Quo vadis", "W pustyni i w puszczy". Jestem też wielkim miłośnikiem przyrody. Zawsze lubiłem hodować róże, do dziś się cieszę jak w ogródku coś nowego zauważę. Lubię pospacerować po ogrodzie, posiedzieć na huśtawce, obserwować ptaki jak się gnieżdżą w drzewach - opowiadał pan Alojzy.
JaGa, A. Dik
Komentarze (0)
Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.