Dla władz było bajecznie. A jak wam się podobał zamkowy jarmark za milion?

Co rusz to inna opinia. Dla władz województwa śląskiego śląski jarmark na zamku to dobra decyzja, dla władz powiatu było bajecznie, a w opinii wielu mieszkańców, których pytaliśmy o zdanie, przesadzono z góralami, zaś wydany milion nie rzucał się w oczy.
Jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził, ale skoro śląski jarmark na raciborskim zamku kosztował milion złotych w większości z publicznych pieniędzy, to i oceniać wolno. Poszło przecież z naszych podatków. Dodajmy, że ponad 600 tys. zł dał Śląski Urząd Marszałkowski, resztę sponsorzy, w tym Eko-Okna, i Lasy Państwowe, samo zaś Starostwo w Raciborzu 100 tys. zł.
Kosztowna impreza budziła już kontrowersje w listopadzie, kiedy – m.in. za rozrzutność właśnie - skrytykowali ją radni PiS. Radny Ryszard Frączek głośno protestował przeciwko koncertowi zespołu Enej, jego zdaniem naruszającemu uczucia ludzi mających w pamięci polskie ofiary ukraińskich pogromów na Kresach. Do końca obawiano się pandemicznych obostrzeń. Wirus, choć szalał i dalej szaleje, jarmarkowi nie stanął na przeszkodzie. Rząd nie zakazał koncertów w plenerze, a załoga zamku dopasowała się do reżimów. Przed sceną wydzielono strefę dla publiczności w maseczkach, ściśle przeliczonej. Poza strefą dystansem mało kto się przejmował. Maseczki na twarzach też były rzadkością.
Początek był dobry, bo i Golec uOrkiestra, i ciekawość, co też za milion złotych można zrobić. Dziedziniec wyglądał magicznie. Tu większość pytanych przez nas osób nie miała wątpliwości. Podobały się girlandy i kolorowe podświetlenia. Niektórym przeszkadzała zbyt głośna muzyka.
Nie do końca podobały się natomiast płatne karuzele i inne atrakcje dla dzieci. Pamiętano, że na miejskim jarmarku na Rynku karuzela była gratis.
Stoisk z rękodziełem było mniej. Zamek pobierał opłaty, a i dziedziniec nie jest z gumy. Więcej nie weszło. Tych na rynku było więcej i były darmowe, finansowe z polsko-czeskiego projektu.
Zabrakło smażonych na miejscu krepli, czyli pączków, ale za to grzańców od wyboru do koloru. Było stoisko browaru, ale z racji epidemii nie można było zwiedzać zamkowej pracowni Gambrinusa.
Wbrew oczekiwaniom władz powiatu nie odnotowano najazdu turystów ze Śląska. Wiadomo, każde miasto ma swój jarmark, a Racibórz to nie centrum aglomeracji. Frekwencję budowała więc społeczność powiatu raciborskiego.
W weekendy, na koncertach Enej i Zakopower, było OK, ale w tygodniu - jak to mówią górale z miasta - bryndza. I to nie tylko z powodu przesytu góralskich kapeli znanych głównie tam, skąd pochodzą, ale też zabiegania w pracy, pracowniczych wigilijek i konieczności zrobienia zakupów. Warsztaty dla dzieci nie były może złym pomysłem, tyle, że trzeba było na nie zwolnić się ze szkoły albo pracy, a najlepszym przypadku gnać zaraz po obiedzie.
W sumie, jak słyszymy, nie było źle, ale – co tu kryć - za milion mogło być znacznie lepiej. Może mniej koncertów gwiazd, a więcej lokalnych zespołów, darmowych karuzel, może teatrów ulicznych. Pomysły można mnożyć. Starostwo ma co analizować. Wiadomo, nie od razu Rzym zbudowano.
Nawaliła promocja. Na scenie lansowały się głównie władze powiatu (starosta, członkini zarządu z PO, szef klubu rządzącego w powiecie ugrupowania), stąd też trudno się dziwić, że do wizyty na zamku nie namawiały zbytnio władze sąsiednich miast a nawet gmin powiatu, ograniczając się zazwyczaj do zdawkowej informacji. Na wysokości zadania stanął Śląski Urząd Marszałkowskich, ale też wicemarszałek Kałuża miał okazję kilka razy przemówić ze sceny.
Prezydent Polowy zamiast na zamku, ślizgał się z Czechami z Opawy na lodowisku przy Kolumnie Maryjnej, a raciborzanie ustawiali się w kolejki po pączki w sąsiedztwie barokowej statuy, nie szukając okazji do postania na chłodzie w dawnej siedzibie Piastów.
Na facebooku Krainy Górnej Odry z siedzibą w Rybniku, która najmocniej powinna reklamować zamkowy jarmark (wszak Racibórz to stolica tej turystycznej krainy), raptem dwa wpisy - zaproszenie na dzień otwarcia i relacja z koncertu braci Golec. Potem zaproszenia do pałacu w Sławikowie czy na lotnisko w Rybniku Gotartowicach. Przypadek ten przekonuje, że jak sami o swoje nie zadbany, to nie liczmy, że zrobią to za nas ludzie z Rybnika.
Spotkaliśmy się z opiniami, że miała być promocja zamku w Raciborzu na Śląsku, była promocja kultury Koniakowa i okolic. Być może w rewanżu nasze zespoły, np. Skaza, Zara czy Łężczok, wypełnią kiedyś program Tygodnia Kultury Kultury Beskidzkiej. Kto wie? Konferansjerzy w kierpcach zapewniali, że im się Racibórz „podobo”.
Wnioski. Tonący w kolorach i światełkach zamek to miejsce rzeczywiście magiczne, ale – co tu kryć – wydany milion nie rzucał się w oczy. Niektórzy liczyli na największe hity gwiazd, a były kolędy (poza recitalem Soyki), dające ciepełko w sercu, ale już nie na chłodzie.
Starostwo wciąż popełnia ten sam grzech - stawia na ilość, a nie na jakość. Wrześniowa Industriada była rozciągnięta na cały dzień, a elementy programu realizowane z opóźnieniem. Ludzie stali i czekali, a to aż się zespół przygotuje, a to aż teatr ustawi scenerię. Wielu odeszło. Teraz zrobiono jarmark telenowelę. Po co tak długą, z pozbawionymi frekwencji wydarzeniami w środku tygodnia? Odpowiedź znają tylko organizatorzy.
Mieszkańcy nie widzą, co dzieje się za kulisami samorządowej władzy, a więc nie wiedzą, że miasto i powiat co rusz chcą udowodnić, kto lepszy. Mieliśmy więc ściąganie herbu Raciborza z Powiatowego Centrum Sportu, a teraz dwa jarmarki i jeśli wierzyć zasłyszanym opiniom, ten miejski na rynku zrobił jednak większe wrażenie. Cóż, miasto ma w plecaku lata doświadczeń, starosta zaś, chcący tchnąć w zamek nowe życie, dopiero się uczy. A uczyć się najlepiej na błędach, których nie popełnia z kolei ten, który nic nie robi.
Komentarze (0)
Dodaj komentarz