Napisała do prezydenta na Naszą Klasę

Anna Musioł w kwietniu przeprowadziła się na Piaskową 7. Po miesiącu spotkał ją nieszczęśliwy wypadek. Upadła do niezabezpieczonego włazu studzienki kanalizacyjnej. Poskarżyła się prezydentowi na naszej-klasie. Do dziś dochodzi swoich racji.
W niedzielę, 31 maja, Anna Musioł wybierała się do znajomych. Było kilka minut po godzinie 18.00. Jak każdego dnia wyszła z domu i zmierzała do zaparkowanego nieopodal bloku samochodu. Kiedy już chciała otworzyć drzwi nagle poczuła, że traci grunt pod nogami. Lewą kończyną upadła do studzienki kanalizacyjnej.
– Nikogo nie było w pobliżu, więc musiałam sama wydostać się z niej. Nie mogłam nawet zadzwonić po pomoc, bo na skutek wypadku zepsuł mi się telefon komórkowy – opowiada. Kobieta była w tak ciężkim szoku, że nie przyszło jej do głowy, żeby zawiadomić policję czy ekipę pogotowia. – Z trudem, ale jakoś doszłam do domu. Położyłam się spać, a rano obolała poszłam do lekarza – wspomina poszkodowana. W poradni przy Ocickiej dokonano obdukcji. Poszkodowana doznała stłuczenia lewej nogi, wystąpił krwiak oraz zwichnięcie kostki. – Minęło już sporo czasu, a noga boli mnie nadal. Nie byłam w stanie przez parę tygodni pracować, a wychowuję samotnie córkę – żali się kobieta.
Kiedy wydobrzała, zaczęła szukać właściciela niezabezpieczonego terenu. I tu pojawiły się problemy. – Chciałam dotrzeć to kogoś, kto zabezpieczyłby tę studzienkę. Znajduje się ona przy często uczęszczanej alejce. Dzieci się tam bawią i nie chciałabym, żeby kogoś spotkał taki los jak mnie – mówi poszkodowana.
Najpierw Anna udała się do Joanny Urban, rzecznika praw konsumenta w Starostwie Powiatowym. – Pani Urban wykonała kilka telefonów i zaproponowała mi, abym poszła do Powiatowego Zarządu Dróg. Nie poszłam, ale napisałam pismo, żeby w razie czego mieć dowód na papierze – opowiada. Pisemko dotarło do rąk dyrektora zarządzającego drogami, Jerzego Szydłowskiego. W odpowiedzi otrzymała, że nie mogą nic z tym zrobić, gdyż teren należy do Skarbu Państwa w zarządzie Polskich Kolei Państwowych. I to kolej powinna zadbać o zabezpieczenie terenu.
– Spróbowałam jeszcze napisać do wodociągów. Żeby przynajmniej kłódkę zawiesili. Przecież to ich pracownicy przychodzą odczytywać liczniki. Zawsze tylko zasuwają klapę za sobą, a niebezpieczeństwo pozostaje – wspomina. Prezes zarządu z Zakładu Wodociągów i Kanalizacji w Raciborzu również nie był w stanie pomóc Annie. Tłumaczył, że studzienka wodomierzowa nie należy do zakładu. I tym samym żadnego zabezpieczenia nie założą.
Jednak kobieta nie poddała się. Wysłała list do siedziby kolei w Raciborzu. Po paru dniach list przyszedł z powrotem, gdyż adres był już nieaktualny. Desperatka nie wiedząc, co jeszcze ma zrobić, napisała przez portal Nasza-klasa do prezydenta Mirosława Lenka. – Prezydent przebywa aktualnie na wakacjach, wiec kazał mi przyjść 22 lipca. Zapewnił też, że postara się mi pomóc – dodaje. W ubiegły piątek dodatkowo wysłała kolejne pismo, tym razem do Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami PKP w Katowicach. – Jeszcze nie dostałam odpowiedzi, ale to moja ostatnia deska ratunku – mówi załamując ręce.
Wieloletni sąsiedzi powiedzieli nam, że już parę lat temu sprawa była zgłaszana, ale bez skutków. Próbowaliśmy skontaktować się z Adamem Miąsko z Oddziału Gospodarowania Nieruchomościami PKP w Katowicach, ale mężczyzna nie odbiera telefonów. Nikt również, nie potwierdził, czy pismo poszkodowanej Musioł do nich dotarło.
Justyna Langer
Na zdjęciu Anna Musioł pokazuje zdjęcia z obdukcji
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany