Za śmieci zapłacimy na innych zasadach

Gminy, w tym Racibórz, muszą wkrótce zdecydować, ile pobierać od mieszkańców za śmieci i jak naliczać opłatę. To pierwsze, w czerwcu przyszłego roku, może się okazać bardzo bolesne, bo wpływy z muszą pokryć koszty funkcjonowania całego systemu - odbioru, transportu, odzysku, unieszkodliwiania odpadów, utrzymania infrastruktury składowiska i obsługi systemu. Dziś w Raciborzu płacimy relatywnie mniej niż w sąsiednich gminach. Miasto ma własne wysypisko i może nieco ulżyć mieszkańcom. Dobre czasy jednak się skończą, bo składowisko trzeba rozbudować, a prezydent chce przekształcić obsługującą go jednostkę, Miejskie Składowisko Odpadów, w spółkę prawa handlowego. Dla mieszkańców oznacza to, że nie będzie dopłat z budżetu gminy, tylko stawki realnie odzwierciedlające koszty. Spółka musi bowiem zbilansować swoją działalność przynajmniej "na zero". Zapłacimy więc tyle, ile rzeczywiście gospodarka odpadami kosztuje. Tak samo jest już od kilku lat z wodą. ZWiK to też spółka z o.o., która tak kształtuje ceny, by nie generować straty. Jest jednak dobra wiadomość. Za segregowane odpady gmina musi wprowadzić niższą taksę.

Problemem pozostaje sposób naliczania opłaty za odbiór odpadów, a właściwie wybór najbardziej sprawiedliwej metody. Opcje są cztery. Opłaty można naliczać od: 1. liczby mieszkańców, 2. ilości zużytej wody, 3. powierzchnim lokalu, 4. gospodarstwa domowego. Prezydent uznał, że najbardziej sprawiedliwa jest opcja 2., bo oddaje rzeczywistą liczbę osób zamieszkujących domostwo. W przypadku powierzchni nie zawsze przekłada się ona na liczbę zamieszkujących osób; w przypadku stawki od gospodarstwa tyle samo, co inni musieliby płacić ci, którzy w Raciborzu mają dom, ale mieszkają w nim np. tylko podczas wakacji; zaś w przypadku ceny zależnej od liczby mieszkańców musielibyśmy przyjąć, że 54 tys. raciborzan w oficjalnych statystykach realnie przebywa w mieście, a w to chyba mało kto wierzy.

Dziś o problemie dyskutowano na resortowej komisji gospodarki miejskiej. – To chyba najlogiczniejsze wyjście, nigdzie indziej niezastosowane. Ci, którzy zużywają dużo wody, muszą liczyć się z większymi opłatami za śmieci. Osoby, które żyją skromniej i leją mniej wody, zaoszczędzą na tym – powiedział na spotkaniu wiceprezydent Wojciech Krzyżek. Dodał, że śmieciarki zostaną wyposażone w wagę, a koszt zebranych śmieci nie będzie się wiązał z ilością wypełnionych kubłów, lecz z ich wagą.

Nie spodobało się to radnym, z szefem komisji Henrykiem Maniuszem na czele, który zastanawiał się nad mieszkańcami palącymi na zimę w piecu. Zużyty i ciężki popiół znacznie przekroczy dopuszczalne limity, a tym samym podwyższy koszt odprowadzanych odpadów, co obciąży również tych korzystających z gazu. Radnego poparł Marian Gawliczek. – Nieprawdą jest, że cena śmieci będzie proporcjonalna do zużytej wody. Każdy, kto ma małe dziecko, wie, jakie to koszty wody i odpadów. Nie chcę, żeby pan płacił za moje śmieci, nie przyklasnę temu – rzucił.

W miarę upływu czasu uczestnicy zaczęli się jednak uspokajać. Na pierwszą pozytywną opinię zebrał się Eugeniusz Wyglenda, który sporządził wyliczenia. Według nich, biorąc pod uwagę prezydencką opcję z wodą, radny będzie płacił za śmieci tyle, co teraz.

Radni chcieli dać sobie więcej czasu na podjęcie decyzji, co nie spodobało się prezydentowi, bo goni kalendarz związanych z wdrażeniem nowych przepisów. Sugerowano jednak, by ratusz przeprowadził społeczne konsultacje, a przynajmniej przedstawił mieszkańcom niuanse nowych rozwiązań.
     
BaFu, waw