To był pierwszy ślub po wojnie...

Zofia i Tadeusz Ciołkowie pobrali się 7 października 1945 roku. - To był pierwszy ślub po wojnie w Raciborzu. Odbył się w kościele Matki Bożej i był na nim ówczesny prezydent miasta - opowiada pani Zofia. Dzisiaj z okazji 65-lecia ślubu odwiedzili państwa Ciołków prezydent Mirosław Lenk i kierowniczka USC Katarzyna Kalus.
Państwo Zofia i Tadeusz Ciołkowie doczekali się 5 dzieci, 13 wnuków i 6 prawnuków. 65 lat przeżyli jako małżeństwo i przyznają, że to miłość i ustępliwość są kluczem do szczęścia dzielonego we dwoje. - Mąż zawsze bardzo mnie kochał i był o mnie zazdrosny. Pomagał przy wychowywaniu dzieci i razem ze mną pracował na działce - opowiada pani Zofia. - W małżeństwie trzeba umieć ustępować, bo mężczyźni są bardzo uparci. Żona to taka pokrywka garnka, która musi znieść wiele - dodaje z uśmiechem. - Obchodzą państwo żelazną rocznicę - powiedziała jubilatom kierownik USC Katarzyna Kalus. - Ta rocznica nie powinna nazywać się żelazną, bo żelazo by już dawno zardzewiało, tylko kwarcową - odpowiedziała na to córka Krystyna.
Ślub państwa Ciołków odbył się 7 października 1945 roku w kościele Matki Bożej. - Był to pierwszy ślub po wojnie w Raciborzu, był na nim ówczesny prezydent miasta, a kapitan WOP-u był naszym świadkiem - opowiadają jubilaci. - Było to po naszym przyjeździe do Raciborza z Lwowa - dodają. Rok po ślubie państwo Ciołkowie zamieszkali na ul. Gwieździstej i mieszkają tam do dziś. Pani Zofia przez 10 lat, poza tym że zajmowała się 5 dzieci, opiekowała się chorym ojcem, a gdy ojciec zmarł, poszła do pracy, do zakładów mięsnych. Pan Tadeusz początkowo pracował w PUR-ze, a potem aż do emerytury w Rafako.
Zanim doszło do zaręczyn pani Zosi i pana Tadeusza, kandydatów do ręki jubilatki nie brakowało. - Miałam 4 kandydatów, którzy chcieli się ze mną żenić. Już w gimnazjum, gdy miałam 16 lat, ksiądz, który uczył nas religii, chciał przyjść do rodziców prosić o moją rękę. Gdy mama o tym usłyszała, to mi się strasznie dostało. Potem był pewien bogaty pan, który zaprosił ojca, by przyszedł ze mną na herbatę i tam poprosił o moją rękę - opowiada pani Zofia. - Był stary i zarośnięty - kwituje pan Tadeusz. - Rodzice stwierdzili, że jestem za młoda na ożenek, że muszę się jeszcze uczyć i tak to się skończyło - przyznaje jubilatka. Poważne zamiary w stosunku do pani Zofii mieli również kapitan okrętu i zdun. - Matka tego kapitana była kiedyś narzeczoną mojego ojca. Gdy on poszedł na wojnę, wyjechała z innym do Argentyny i miała dwóch synów, jeden z nich - ten kapitan - trafił do naszego miasteczka, do Horodenki, do niewoli - wspomina pani Zofia. Ich historia kończy się smutno. - Nie zgodziłam się wyjść za niego i on załamany pojechał na narty, gzie nabawił się zapalenia płuc. Przed śmiercią prosił mnie, bym na pogrzebie była jako jego narzeczona. Miał białą trumnę, a ja byłam w białej sukni - opowiada jubilatka. Zdun natomiast okazał się dla pani Zofii za starym kandydatem. - Powiedziałam mu, że jednego ojca już mam - mówi z uśmiechem pani Ciołek.
A jak w końcu doszło do tego, że pani Zofia zeszła się ze swoim mężem? - Nasi ojcowie służyli razem w wojsku i wtedy mówili, że jak kiedyś będą mieć dzieci, to je pożenią ze sobą, i tak się stało. Pewnego dnia ojciec mojego męża przyszedł do nas i powiedział, że jego syn chce się zaręczyć i się zaręczyliśmy na Wielkanoc - wspomina jubilatka. - Ślub chcieliśmy wziąć już w Horodence, ale tam nie było możliwości, stąd dopiero po przyjeździe do Raciborza to zrobiliśmy. Dzień naszego ślubu był piękny i słoneczny, i wiał mocny wiatr - kończy pani Zofia.
JaGA
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany