Reklama

Najnowsze wiadomości

Styl życia10 listopada 201018:34

Mój Strzybnik: Podróż na Ziemie Zachodnie

Mój Strzybnik: Podróż na Ziemie Zachodnie - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
Reklama

Śmiano się z moich rodziców, że przenoszą swój dobytek na Ziemie Zachodnie. W tamtych czasach jechało się na tereny poniemieckie bez niczego, nawet bez pieniędzy - pisze Andrzej Markowski Wedelstett w cyklu wspomnień pt. Mój Strzybnik. Lekkie pióro, cenne źródło, wyśmienita lektura dla pasjonatów ziemi raciborskiej. Dziś pierwsza część.

Postanowiłem – latem 2007 roku, między rodzajami wykonywanych robót gospodarskich wokół obejścia na mojej wsi, za Pułtuskiem - wrócić przy komputerze do wspomnień z dzieciństwa, do czasu wyjazdu w 1946 roku z Częstochowy do Strzybnika pod Raciborzem. Sumptem do potrzeby uczynienia tej retrospektywy stał się nr BRZESKIEGO PARAFIANINA, gazetki lokalnej, wydanej w Brzeziu pod Raciborzem, a właściwie w Raciborzu, bo Brzezie to już dzielnica tego miasta. Ten numer został poświęcony w całości dawno już nie żyjącemu biskupowi Gawlinie. Kapelan armii Andersa urodził się w Strzybniku, tam mieszkała jego rodzina, ta jej część, którą znali moi rodzice i jakich sam sobie przypominam.
 
„Brzeskiego parafianina” dostałem mailem od Małgosi i Floriana B., którzy to wydanie redagowali. Jest w nim kilka ciekawych fotografii, sporo nazwisk. I te zdjęcia i nazwiska przypomniały mi moje lata w Strzybniku. Odkryły mi zza zasłony zapomnienia ludzi wtedy tam mieszkających i przeróżne zdarzenia. Dzisiaj ani tych ludzi, ani tej wsi już nie ma. Starsi poumierali, młodsi – wtedy – w większości też już stamtąd odeszli, albo gdzieś, głównie do Niemiec pofrunęli i obecnie albo nie żyją, albo dochodzą kresu życia. Najmłodsi, z mojego pokolenia, także częściowo się „wykruszyli”, ewentualnie się wtopili w inne okolice Raciborza lub dalszych rejonów Śląska. Nie ma również wielu tamtych, sprzed sześćdziesięciu laty domostw, zagród, siedlisk... Jedne, zamienione w ruiny zarosły chwastami, krzewami, drzewami, pokrzywami... Inne znikły zupełnie, nie zostawiwszy najmniejszego śladu po swoim miejscu. Pozostał jeszcze – ale już nie biały, rozbudowany nieco – kiedyś budynek szkoły, dzisiaj posesja mieszkalna i kilka niszczejących chałup, niegdyś okazałych siedlisk, tętniących pełnią wiejskiego życia. Kilkunastu mieszkańców żyje w budynkach, zbudowanych pod koniec pegeerowskiej prosperity końca lat siedemdziesiątych ub. w., niby miejskich, takich jednopiętrowych blokach, swoją architekturą niszczących okoliczny krajobraz. Ale oni nie pamiętają czasów powojnia. Porodzili się czterdzieści, czterdzieści kilka lat temu. A ja znałem mieszkającego w Strzybniku, mam jego postać przed oczami, urodzonego w 1847 roku szwajcara Oppersdorffów, właścicieli kwitnącego przed drugą wojną majątku ziemskiego. W 1947 roku miał więc sto lat. Jeszcze chodził koło krów, wtedy już upaństwowionych...

Strzybnik...

Częstochowę moi rodzice opuszczali namówieni do tego życiowego posunięcia przez znajomego mojego Ojca, niejakiego pana Lesiewskiego, inżyniera rolnika. W Częstochowie, po wojnie, rodzice nie widzieli dalszych własnych perspektyw ekonomicznych. Po 1945 roku, w nowych uwarunkowaniach ustrojowych praktycznie stracili wszystkie źródła utrzymania. Kamieniołomy (wapno) na dalekim częstochowskim Zawodziu, udziały w śląskich kopalniach i kilku innych przedsiębiorstwach zostały przejęte przez skarb państwa, oczywiście bez jakichkolwiek odszkodowań. Lesiewski, sam szukając dla siebie możliwości zajęcia, jeździł wówczas po tzw. Ziemiach Odzyskanych, przejętych przez Polskę po wojnie wschodnich i północno wschodnich terenów niemieckich. Takie możliwości znalazł na Śląsku Opolskim (choć wówczas, jak obecnie, powiat raciborski znajdował się w rejonie województwa, którego stolicą były Katowice), w rejonie powiatu raciborskiego. Otrzymał posadę w urzędzie powiatowym, kierowniczą, w zakresie organizowania państwowych majątków ziemskich. Zaproponował Ojcu zajęcie zrazu w Dolędzinach, chyba w okolicach Baborowa koło Głubczyc (czy się nie mylę w geografii?).
 
Z Częstochowy wyjechałem na stałe z rodzicami jesienią 1946 roku. Pamiętam, że moja siostra przyrodnia, w dniu naszego opuszczania Częstochowy zaczęła rodzić, jak się niebawem okazało, syna, Jurka. Z mężem Józefem, i trzyletnią wtedy córeczką, Marysią (Malinka), jakiś czas przed tym naszym wyjazdem wprowadzili się do zajmowanego przez nas dotąd mieszkania, na ul. Piłsudskiego (po 1946 roku Świerczewskiego), chyba pod numerem 21, ale mogę się mylić. Może był to numer 17?, w każdym razie obok kamienicy, ściana w ścianę, w której była jadłodajnia znajomej moich rodziców, pani Marii Rowińskiej. Była ona matką Jadwigi i znanego dzisiaj dziennikarza i literata, Aleksandra, z jakim do dzisiaj jestem w kontakcie. Mieszka w Warszawie. Jadwiga w Düsseldorfie.

Rodzice wynajęli w Polskich Kolejach Państwowych wagon do przewiezienia mebli i wszystkich innych sprzętów domowych. W tamtych czasach łatwiej można było zdobyć taki środek transportu niż jakikolwiek inny. Po miastach towary rozwoziły nieznane dzisiaj, tzw. platformy konne, samochodów było na lekarstwo, a te, jakie wtedy jeździły, były zbyt małe, by można nimi się posłużyć do przetransportowania sporej bądź co bądź ilości ruchomości. Poza tym ówczesne drogi... Wybrukowane najczęściej „kocimi łbami” i zniszczone pociskami różnego kalibru podczas działań wojennych. Jedynie kolej mogła zapewnić jako taki komfort przewozu.

Śmiano się z moich rodziców, że przenoszą swój dobytek na Ziemie Zachodnie. W tamtych czasach jechało się na tereny poniemieckie bez niczego, nawet bez pieniędzy. W rejonach tzw. Ziem Odzyskanych wszystko było opuszczone przez zbiegłych lub wysiedlonych za Odrę Niemców. Solidne budynki i mieszkania czekały na nowych właścicieli z pozostawionym najczęściej kompletnym dobytkiem. Wystarczyło pojechać i legalnie, albo i bez pozwolenia tylko brać... Najwięcej wśród przyjezdnych trafiało się zwykłych złodziei i szabrowników, którzy na skalę niemal przemysłową rabowali opuszczone mienie, wywozili je do centralnej Polski, jak się wtedy mówiło o przedwojennych województwach kraju i tam go sprzedawali najczęściej paserom. W zrujnowanym wojną kraju wszystkiego brakowało. Rodzice jednak nie chcieli przejmować cudzego mienia. Woleli kłopoty ceniąc sobie uczciwość. A kłopotów z tym naszym przesiedleniem było co niemiara.

Podróż, na odcinku około 150 kilometrów, bo okrężnymi trasami, trwała dwa tygodnie. Nasz wagon ciągniony był kilkoma transportami, zmierzającymi w wielu kierunkach. Na węzłowych stacjach odczepiano go od jednych składów i doczepiano do innych. Postoje trwały wiele godzin, był i taki trzydniowy. Innym przykrym zdarzeniem był fakt kradzieży wielu drobnych, głównie pamiątkowych przedmiotów. Ich brak okazał się po wypakowaniu rozplombowanego wagonu na stacji w Baborowie (a może w Głubczycach?). Z Baborowa nasze sprzęty dotarły do Dolędzin wozami konnymi.

Jeszcze wozy nie zostały rozładowane, a Ojciec zdecydował się przyjąć nową propozycję pracy, zarządcy majątku ziemskiego w Strzybniku. Tak więc dopiero w Strzybniku rozpoczęło się nasze nowe życie.

Oczywiście wagonem pojechały tylko nasze meble i inne domowe sprzęty. Ja, z rodzicami, podróżowaliśmy, przepełnionym niemiłosiernie, pociągiem osobowym. Podróżni siedzieli także na dachach wagonów i stali na stopniach prowadzących do ich wnętrza. Z Częstochowy do Raciborza trwała wtedy ta jazda dwa i pół dnia.

Pamiętam, że na stacji raciborskiej wysiedliśmy w środku nocy. W Strzybniku nie wiedziano kiedy przyjedziemy. Więc nie przysłano nam podwody na dojechanie do celu podróży. Wtedy nie było taksówek. Telefonów na linii Racibórz – Strzybnik też nie było. W środku jesiennej, zimnej nocy Racibórz przywitał nas stęchlizną wydobywającą się z czeluści ruin miasta i kompletną ciemnością. Nie było latarni, nie było rozświetlonych okien wzdłuż dzisiejszych ulic Mickiewicza i Długiej, księżyc schowany był za chmurami. Po opuszczeniu dworca weszliśmy na cichą i czarną jezdnię ulicy, ledwie co środkiem oczyszczoną ze zwalisk gruzów. Wokół nikogo. Tylko smród, ciemność i cisza. Takiej nocy, pokonanie zaledwie sześciokilometrowej dalszej drogi w podobnych warunkach, nie było możliwie.

Spowici strachem, dźwigając bagaże, doczłapaliśmy się do placu Wolności. Tam było już nieco jaśniej. Kilka okien niezniszczonych budynków rzucało nikłe światła. Pamiętam, że weszliśmy do jednego z parterowych domków, idąc od Długiej po prawej stronie placu. Ten domek dotykał podobnego wielkością, w jakim przez wiele lat istniała piekarnia Mitręgi, stał prawie na rogu ulicy schodzącej z placu ku Odrze. I w tym domku obok piekarni nocowaliśmy wtedy. U państwa Szumilaków. Pomyśleć, było to sześćdziesiąt kilka lat temu...

Już nie pamiętam, czy trafiliśmy wtedy do państwa Szumilaków przypadkiem, czy też może Ojciec, podczas swoich poprzednich pobytów w Raciborzu poznał ich i stąd ta nasza ówczesna możliwość zakwaterowania. Przez wiele późniejszych lat rodzice utrzymywali z pp. Szumilakami przyjazne stosunki.

Następnego dnia przyjechała po nas ze Strzybnika bryczka, pochodząca jeszcze z zajezdni przedwojennego właściciela tej miejscowości, barona von Oppersdorffa (a może von Adlersfelda?, coś pamięć mnie zawodzi, a rozwiązania tego dylematu nie znajduję we wspomnieniach Floriana B.).

I po raz pierwszy zobaczyłem tę piękną wieś, skąpaną wtedy w jesiennym, południowym słońcu, w kolorach złota oraz odcieni brązowych usychających liści licznych drzew, rozłożoną szeroko w dolince otoczonej łagodnymi zboczami malowniczych pagórków. Taki obraz mi się przedstawił po minięciu Rudnika i ostrego za tą wsią zakrętu, z którego bryczka toczyła się w dół, na wprost, trzęsąc pasażerami, drewnianymi kołami w metalowych obręczach stukając po „kocich łbach”, między drzewami czereśni, rosnących po obu stronach duktu...

Andrzej Markowski-Wedelstett

PS. Z listu do redakcji: Jeżeli uzna Pan za sensowne opublikowanie tych moich wspomnień, proszę dodać wzmiankę z prośbą do czytelników, tych którzy mogą coś sprostować lub uzupełnić, o zgłaszanie się ze swoimi - w każdej formie - informacjami. Miłe byłyby też jakieś zdjęcia dawnych mieszkańców Strzybnika, ich obejść, krajobrazów okolic... Kontakt z autorem za pośrednictwem redakcji: redakcja@naszraciborz.pl

Bądź na bieżąco z nowymi wiadomościami. Obserwuj portal naszraciborz.pl w Google News.

Reklama
Reklama
Tagi:

Komentarze (0)

Komentarze zostały zablokowane.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Partnerzy portalu

Dentica 24
ostrog.net
Szpital Rejonowy w Raciborzu
Spółdzielnia Mieszkaniowa
Ochrona Partner Security
Powiatowy Informator Seniora
PWSZ w Raciborzu
Zajazd Biskupi
Kampka
Nasz Racibórz - Nasza ekologia
Materiały RTK
Fototapeta.shop sklep z tapetami i fototapetami na zamówienie
Reklama
Reklama

Najnowsze wydania gazety

Nasz Racibórz 19.04.2024
19 kwietnia 202421:56

Nasz Racibórz 19.04.2024

Nasz Racibórz 12.04.2024
12 kwietnia 202415:22

Nasz Racibórz 12.04.2024

Nasz Racibórz 05.04.2024
7 kwietnia 202412:45

Nasz Racibórz 05.04.2024

Nasz Racibórz 29.03.2024
29 marca 202415:21

Nasz Racibórz 29.03.2024

Zobacz wszystkie
© 2024 Studio Margomedia Sp. z o.o.