Reklama

Najnowsze wiadomości

Aktualności16 stycznia 201111:13

Dziś wspomnienie patrona Raciborza

Dziś wspomnienie patrona Raciborza - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
Reklama
Racibórz:

16 stycznia Kościół katolicki wspomina św. Marcelego papieża, patrona Raciborza. Jak chce lokalna tradycja, uratował on raciborzan przed najazdem Scytów (Rusinów) w 1290 r., ukazując się oblegającym miasto najeźdźcom z ogromną palicą. Ci ze strachu uciekli. Postać Marcelego jest na Kolumnie Maryjnej.

Szczególnym, lokalnym patronem, który ma również swoje miejsce na Kolumnie Maryjnej jest św. Marceli papież, który - wedle legendy - uchronił Racibórz przed Mongołami (Tatarami) podczas ich najazdu w 1241 roku, a jak chce nieznany autor podpisu pod obrazem przedstawiającym to wydarzenie (znany jest współczesny oleodruk nawiązujący do wcześniejszego obrazu z kościoła farnego) przepędził spod murów Raciborza wojowniczych Scytów (faktycznie wojska ruskie) w 1290 roku. Problem genezy kultu św. Marcelego jest przedmiotem badań.

Jeszcze przed II wojną światową kult ten był bardzo silny. Odbił on swe mocne piętno na świadomości raciborzan, którzy w św. Marcelim widzieli swojego orędownika w czasie najazdów, wojen i innych nieszczęść. W XVI wieku, a być może i wcześniej, w dzień św. Marcelego (16 stycznia) odbywały się procesje dziękczynno-błagalne z zamku do kościoła farnego. Potem, zapewne w XIX wieku, odbywały się one na trasie od kościoła farnego do kościoła Św. Jakuba. Już w średniowieczu, zawsze 16 stycznia, odbywały się w Raciborzu jarmarki św. Marcelego. Figura świętego wieńczy ołtarz główny w kościele farnym. Był w mieście plac św. Marcelego (obecnie część pl. Długosza) i ulica św. Marcelego (obecnie nie istnieje, wcześniej biegła od ulicy Więziennej do Nowego Targu dziś części pl. Długosza). W latach 20. XX wieku miejska kasa z Raciborza wydała numerowane bony miejskie bez daty emisji (zastępowały one w tym czasie banknoty państwowe). Na tych o nominale 10 marek widniał oleodruk z podpisem: “16 stycznia 1290 roku św. Marceli ratuje Racibórz od najazdu Scytów”. Obecnie, na pamiątkę dnia cudownej obrony miasta, w kościele farnym, co roku 16 stycznia, odprawiane są msze św. w intencji patrona.

Problem w tym, kiedy rzeczywiście Marceli uratował Racibórz. Dawniej jego interwencja datowana była na okres najazdu Mongołów z 1241 roku. Trzeba jednak wyjaśnić, że próżno szukać w źródłach potwierdzenia tego faktu. Mamy więc do czynienia ze starym co prawda przekazem, ale opartym tylko na wątkach legendarnych, choć szczegółowe badania historyczne wskazują na przynajmniej dwukrotną, a niewykluczone że i trzykrotną obecność Mongołów pod Raciborzem, w tym – wedle jednej z koncepcji – nawet16 stycznia 1241 roku. Nie wnikając w szczegóły, dość powiedzieć, iż miasto jak i obronny gród zamkowy nie zostały wówczas zdobyte. Mieszczan przed niechybną śmiercią z tatarskich rąk miał uratować św. Marceli, który ukazał się na tle niebios z palicą w ręku. Widok ten przestraszył najeźdźców, a ówczesnym raciborzanom i ich potomkom dodał ponoć otuchy.
Legenda o cudownym zdarzeniu z 1241 roku była długo żywa. Zaczynające się ukazywać w 1889 roku polskie Nowiny Raciborskie bardzo sugestywnie opisały legendę, której treść warto przytoczyć ze względu na jej ważny dewocyjny wydźwięk.

“Tak w bitwie pod Opolem jak i w bitwie pod Lignicą, odznaczyli się rycerze raciborscy. Sława ich waleczności dobiegła aż na daleką Ruś, gdzie po dziś dzień śpiewa lud rusiński piosnkę o owych pamiętnych walkach z pohańcami, piosnkę, której jedna zwrotka zawiera słowa: “Dzielny hufiec Raciborzan, stawił wrogom czoło nad Odrą”.

Tymczasem inny zastęp Tatarów zwrócił się na południe i paląc i niszcząc wszystko po drodze zbliżył się, idąc prawym brzegiem Odry, nagle i niespodziewanie pod Racibórz. Mieszczanie zdołali zaledwie pozamykać bramy i pozrywać mosty na fosach, czyli rowach, jakie dawniej ku lepszej obronie okalały całe miasto, gdy już na przeciwległym brzegu zaczerniły się pola od tatarskiej szarańczy. Niejeden Raciborzanin uczuł wówczas trwogę w sercu, patrząc z murów miasta na te nieprzebrane zastępy dzikich i okrutnych wojowników, których coraz to więcej z krzykiem i wyciem z zaodrzańskich wychylało się lasów. Ujrzawszy zamknięte bramy miasta, przebyli Tatarzy wpław rzekę Odrę i spaliwszy okoliczne wsie i przedmieścia, rozłożyli się tuż pod murami miasta obozem.

Przestrach niezmierny zapanował wówczas w mieście. W pierwszej chwili potraciło wszystko ducha. Książę Mieszko był daleko, około Lignicy. Od niego nie można się było spodziewać pomocy i ratunku. Miasto pozostawione było własnym siłom, a siły te były bardzo szczupłe i ginęły zupełnie wobec tych tłumów pogaństwa. Oprócz mieszkańców Raciborza znajdowała się bowiem w mieście jedynie garstka okolicznych panów i włościan. Ale wnet się opamiętano. Pierwsi ocknęli się dzielni masarze czyli rzeźnicy raciborscy i przykładem swoim pociągnęli za sobą resztę ludu. Postanowiono się więc bronić do ostatniej kropli krwi i nie wydawać miasta na łup najezdników.

Rozpoczęło się wówczas oblężenie krwawe i zacięte, Tatarzy próbowali rożnemi sposobami dostać się do miasta, szturm następował po szturmie, lecz wszystkie te zakusy odbijały się o mężne piersi Raciborzan, wśród których odznaczali się jako pierwsi w walce dzielni masarze raciborscy. Na ustawicznych bojach i zaciętych walkach minęło tak kilka tygodni, a Tatarzy jak stali pod miastem, tak stali i pomimo znacznych strat, jakie ponieśli, od oblężenia odstąpić nie chcieli.

Ale inny groźniejszy wróg zawisł tymczasem nad miastem. Oto głód straszliwy zapanował wśród ludności. Napadnięci znienacka nie mieli Raciborzanie ani czasu w żywność się zaopatrzyć, a tu oblężenie trwało a trwało. Ostatki żywności były już zjedzone. Od dnia do dnia zwiększała się bieda w mieście. Niewiasty i dzieci biegały szarpane straszliwym głodem po ulicach, wydając okropne jęki, które szczególniej w nocy rozbrzmiewały się daleko po okolicy. Wytrwalszym mężom serce się na taki widok krajało. Było pomiędzy nimi nie mało takich, którzy radzili raczej się poddać na łaskę lub niełaskę Tatarów, niż dłużej na te męki ludności spoglądać. Inni znów zapełniali kościoły, całemi dniami krzyżem przed ołtarzami pańskiemi leżąc i modląc się o pomoc boską, bo na ludzką pomoc liczyć już nie mogli.

I ta ufność w Boga ich nie zawiodła, wśród okropnej nędzy i rozpaczy zbliżył się wreszcie dzień Św. Marcelego. Po nocy przepędzonej wśród ogólnej rozpaczy zaświtał poranek, który miał miastu zwiastować oswobodzenie. Gdy ustąpił zmrok nocny, zajaśniała na niebie zorza niezwykłej jasności. Całe niebo zdawało się gorzeć złocistym ogniem. Wśród tych obłoków ognistych, pojawiła się nagle cudowna postać Świętego Marcelego, który unosząc się ponad miastem, zasłaniał je swą świętą postacią i groził Tatarom ogromną pałką ognistą. Na ten widok zadrżały serca pogańców śmiertelną trwogą, podczas gdy w serca dzielnych obrońców miasta nowa wstąpiła otucha. Ośmieleni mocą świętego opiekuna, wypadli Raciborzanie z miasta, by ostatni bój z dziką stoczyć hordą. Lecz Tatarów już pod miastem nie było. Zdjęci okropnym strachem porzucili oni cały swój obóz i wszelkie nagromadzone w nim łupy i schronili się za Odrę do lasów, z których następnie uciekli aż na równiny węgierskie”.

Starszy, nawiązujący bezpośrednio do nieznanej dziś bliżej jakiejś raciborskiej kroniki, jest przekaz tworkowskiego wikarego Karola Gromanna zamieszczony w rozprawach o dziejach Górnego Śląska, a dokładnie we “Wiadomościach o Raciborzu” drukowanych w latach 1810-1811 w “Powszechnych doniesieniach…” (“Allgemeiner Anzeiger des Oberschlesichen Patriotischen Institut für Landwirthe, Kaufleute, Fabrikanten und Künstler”). Jest on o tyle wartościowy, pomijając jego sporną w nauce historyczną wartość, że również wskazuje na wielką pobożność raciborzan oraz wskazuje na rzeczywistą, jak przekona nas lektura, genezę kultu św. Marcelego.

“Zaledwie główna część wojska Tatarów wtargnęła do Polski, ukazał się także i przed Raciborzem - w pierwszych dniach stycznia 1241 roku - oddział tej armii i ledwo pozostawił miastu czas do zamknięcia bram. Mongołowie rozbili obóz wokół miasta i zamku, spalili wsie i przedmieścia, często wrzucali również ogień i do miasta. Nocą, przeraźliwie krzycząc, napadali na palisadę (oprócz tej oraz fosy miasto dysponowało wtedy do swojej obrony już tylko “odważną piersią” swoich obywateli), jednak zawsze bezskutecznie i ponosząc straty. W ten sposób zostało odparte gwałtowne natarcie na miasto ze strony mniej strasznego wroga, podczas gdy głód, ten niezwyciężony wróg, siał okropności wewnątrz miasta. Miasto zostało oblężone nagle i wewnątrz niego, oprócz zbiegłej ludności wiejskiej, która zabrała ze sobą swoje bydło, nie było żadnych zapasów, natomiast z zewnątrz nie można było liczyć ani na broń ani na żywność, ponieważ Górnoślązacy nie byli pod sztandarami, a książę [był] w Polsce. Kobiety i dzieci tułały się po ulicach płacząc i załamując ręce, a noc - jak jest napisane w pewnej starej kronice - była najstraszniejsza, ponieważ w jej ciszy można było najwyraźniej usłyszeć lamenty rozpaczy. Miasto znajdowało się w stanie bezgranicznej nędzy. Dziki nieprzyjaciel opuścił Racibórz i okolice 16 stycznia wczesnym rankiem (decimo septimo Kalendas Februarii), w pośpiechu i pozostawiając niektórych chorych i wiele sprzętu, i uciekł, jak gdyby napędzany panicznym strachem, do lasów z drugiej strony Odry, z których wcześniej przybył.

Nędza i nieszczęście nie osiągnęły w Raciborzu nigdy aż tego stopnia, przeto radość też pewnie nie była w tym mieście nigdy większa niż tego dnia. Mieszkańcy miasta jednomyślnie zdecydowali, że będą obchodzić każdego roku ten dzień jako święto, uświetniając go publiczną procesją, i tym samym dziękować niebu za wybawienie ze strasznej sytuacji poprzez modlitwy swoich potomków. Przez pięćset lat raciborzanie zachowali i spełniali godnie aż do dnia dzisiejszego przysięgę swoich przodków. W mieście krąży stara legenda, wedle której święty Marceli miałby się ukazać Tatarom na niebie, grożąc im i powodując ich ucieczkę. Dawniej myślałem, że ta legenda jest tak stara, jak samo wydarzenie, ale przekonałem się, że legenda ta weszła w obieg dwieście lat później. Dwie najstarsze kroniki świadczą o niczym więcej, jak tylko o tym, że miasto zostało opuszczone przez jego wrogów, wbrew wszelkim przypuszczeniom, dnia świętego Marcelego.

To więc skłoniło raciborzan do obchodzenia 16 stycznia jako święta, które miałoby przypominać potomkom o radości ich przodków oraz zachęcać ich do modlitwy dziękczynnej. Później, gdy już poszedł w zapomnienie fakt, że Racibórz został wyzwolony ze strasznego nieszczęścia dnia świętego Marcelego, powstała legenda: święty Marceli miał wyzwolić miasto. Tak właśnie człowiek, który poszukuje odpowiedzi na pytania dlaczego i jak, gdy zapomina o prawdziwej przyczynie lub gdy jej w ogóle nie zna, podsuwa danej kwestii przyczynę przez siebie wynalezioną, aby tylko mieć jakąś. Racibórz musiał zostać wyzwolony przez Marcelego, sądziło się, jeśli dzień tego świętego jest aż tak czczony.

Radość raciborzan nie trwała jednak długo. Już w marcu 1241 roku ponownie ukazał się oddział Tatarów przed miastem. Teraz jednak także i Mieszko II [Otyły] miał ze sobą wojsko, z którego większą częścią stacjonował za miastem. Miasto i zamek były prawdopodobnie obsadzone wojskiem, most spalony. Tatarzy przeprawili się przez Odrę, nie przejmując się raciborzanami, którzy uśmiercili niektórych śmiałków strzałami, innych dzidami i lancami odepchnęli z powrotem w stronę rzeki, gdy ci chcieli z niej wyjść. Ponieważ przeprawiali się oni przez Odrę we wszystkich okolicach wokół Raciborza, szybko namnożyła się ich liczebność na lewym brzegu. Teraz jednak książę zaatakował ich, podczas gdy oddział zamkowy też dokonał ataku. Azjatyccy przybysze rzucili się do ucieczki i pozostawili za sobą, tylko w okolicach wokół miasta 471 zabitych i niektórych rannych. Z tych ostatnich niektórzy mieliby pozostać w Raciborzu i osiąść na stałe w okolicach miasta. Jeszcze w roku 1391 ich potomkowie mieliby się znajdować po tamtej stronie mostu nad Odrą. Gdyby książę znalazł się z większą częścią wojska na prawym brzegu, Mongołowie ponieśliby większe straty. Ścigani Tatarzy cofnęli się w stronę Krakowa, gdzie stacjonowała główna część ich wojska, która właśnie miała zamiar stoczyć bitwę ze zjednoczonymi Polakami. Książę Mieszko II, który z Raciborza podążał za Mongołami z 3700 ludźmi (z tego 1100 byli to rycerze), zjednoczył się z Polakami; jednak bitwa pod Chmielnikiem, niedaleko Krakowa (18 marca), wypadła nieszczęśliwie. Polacy byli pobici, rozproszeni, a książę Mieszko pospieszył okrężnymi drogami do Raciborza, podczas gdy wojsko Tatarów obrało kierunek przeciwko nim.

Dwa razy już Racibórz uniknął niebezpieczeństwa swego upadku, teraz jednak wyglądało na to, że upadek nastąpić musi, ponieważ ze wszystkich okolic nadciągali ludzie ze straszną wiadomością o coraz bardziej zbliżającej się niezliczonej hordzie pogan. Mieszkańcy osad wiejskich uciekali do lasów, gdzie jednak nie zawsze chowali się w sposób wystarczająco bezpieczny. Wielu z nich przybyło do zamku i do miasta; nie zostali jednak przyjęci i musieli zbiec w góry i w odległe lasy. Wreszcie przybył książę ze swoim wojskiem. Potwierdził on wieść o niezliczonej liczebności nadciągających wrogów, zachęcał raciborzan do obrony miasta i wyruszył, po pozostawieniu na zamku silnego oddziału wojskowego, przez Nysę do Dolnego Śląska. Tu książę zjednoczył swoje oddziały wojskowe, które zostały znacznie zwiększone przez Polaków, z chrześcijańskim wojskiem, które zostało zorganizowane przeciwko Tatarom.

Z mocno bijącym sercem raciborzanie czekali na wydarzenia, które miały nastąpić. I wtedy przybyli grabieżcy, jak chmury od strony gór, przeprawili się przez Odrę i przeszli obok Raciborza. Największym czynnikiem przy tym wydarzeniu był strach.

Tatarzy rozdzielili się. Część z nich poszła wzdłuż prawego brzegu Odry, w kierunku Opola; inna część - sądziło się wtedy, że była to ta większa - skierowała się, w ciągu ośmiu lub dziesięciu dni, mijając Racibórz, na Krapkowice.

Pewna stara kronika relacjonuje o tych Tatarach: posuwali się oni naprzód pieszo, najwięcej z nich na koniach, wielu na wozach. Najczęściej wozy miały mieć tylko dwa koła i być ciągnięte przez jednego konia. Ich ubraniem były łachmany płócienne i futrzane, często były to ubrania kobiece i ubiór sakralny, zagrabione przez nich w Polsce. Jeden z ich wodzów, przy oblężeniu miasta Racibórz, miał ukazać się konno w pełnym ornacie i czapce biskupiej, stąd raciborzanie nazwali go “Popek”. Był niski, miał jednak krzykliwy głos, który miał być słyszalny w mieście nawet gdy rozbrzmiewał po drugiej stronie Odry (credat Judas Apella!).

Bronią Tatarów były strzały, krótkie miecze, jednak rzadko, czasami dzidy, topory oraz podkute kije. Wioski, przez które przechodzili, grabili doszczętnie, nie zostawiali w nich ani jednego garnka, a na pożegnanie podpalali je. Przy tym ci szkaradni ludzie mieli spożywać nawet surowe mięso koni, kotów i psów. Kobiety i dziewczęta brali ze sobą, gdzie tylko je znajdowali, czasami również i chłopców; nie interesowali ich mężczyźni, chyba że potrzebowali ich do noszenia ekwipunku. W tym przypadku zaprzęgali ich zamiast koni przed wozami, lub obciążali ich hamakami, na których siedziały kobiety i dzieci”.

Znakomity polski historyk Gerard Labuda uważa, że Gromann pisząc swój artykuł skorzystał ze starej zaginionej kroniki, do której miał także dostęp Jan Długosz. Tekst tworkowskiego wikary uważa więc za wartościowy historyczny przekaz, choć Gromann nie wskazał wprost z jakiej to “starej kroniki” zaczerpnął informację. Sądzi się, że na początku XIX wieku w Raciborzu, prawdopodobnie w archiwum fary, przechowywano odpis zaginionej kroniki dominikańskiej, której część mogła być, w czasie najazdu mongolskiego, spisana w raciborskim klasztorze kaznodziejskim.

Kult św. Marcelego na pewno datuje się na XIII wiek. W połowie XV wieku w kościele farnym wybudowano kaplicę w 1436 roku nazywaną “Capella Nova”, w 1445 roku “Capella Polonicalis” (kaplica polska), zaś w XVII wieku kaplicą św. Marcelego. Jego wizerunek umieszczono także na wielkim dzwonie na kościelnej wieży. Napisano pod nim: “Sancto Marcello papae civitatis Ratiboriensis contra Tartaricas acies viso in aere 1241 propugnatori” (“Świętemu Marcelemu papieżowi obrońcy miasta Raciborza przed przemocą tatarską, objawionemu w obłokach w 1241 roku”). O cudownej obronie przed Mongołami wspomina cytowana wyżej “Przedmowa do Bractwa…”.

W tym miejscu należy przytoczyć jednak inne fakty, już o charakterze źródłowym. W 1655 roku mieszczanin Florian Scodonius ufundował w kaplicy polskiej kościoła farnego ołtarz ku czci patrona miasta i św. Wawrzyńca. Jeden z umieszczonych w nim obrazów przedstawiał bitwę i był opatrzony takim oto napisem: “W roku 1290 Racibórz oblegany przez Scytów. Gdy mieszczanie, stawiający mężny opór, znaleźli się w opresji, ukazał się w chmurach św. Marceli, trzymający maczugę. Scyci przerażeni jego widokiem uciekli, a odstępując od oblężenia pozostawili tysiące zabitych”.
Kopia tego obrazu, w której interwencja patrona miasta datowana jest już na 1290 rok, zachowała się w formie oleodruku przechowywanego w Muzeum. Mając taki przekaz trzeba wierzyć, że św. Marceli obronił Racibórz przed nocnym najazdem Rusinów, których sprowadził na Śląsk poróżniony z Henrykiem Probusem Władysław Łokietek. Wspomina o tym także dyplom księcia raciborskiego Przemysła z 1290 roku, w którym czytamy: “Jeszcze za czasów naszego umiłowanego brata, dostojnego księcia Mieszka, a zarazem naszych czasów, głuchą nocą wpadli do kraju nasi wrogowie, wdrapali się na mury miasta, zamierzając je zdobyć swoją łotrowską ręką. Gdy mieszkańcy miasta to usłyszeli, zaatakowali wroga bez trwogi i ociągania się rzucili się do walki, jak wygłodniałe lwy na stado. Po długiej, zaciętej walce, gdy wierni mieszczanie umoczyli swe miecze we krwi nieprzyjaciół i gdy wielu z nich zabili, osiągnęli oni piękne zwycięstwo z pomocą Boga, który z nimi zszedł do bitwy i tak poniekąd w cudowny sposób ochronił niewinną krew”. Scytami byli zapewne Rusini wspomagani przez wojska tatarskie. Do tej daty przychylił się również, w swym drugim wydaniu swoich dziejów Raciborza, ks. dr Augustyn Weltzel choć jeszcze w pierwszej edycji opracowania bezkrytycznie podał, iż geneza kultu sięga 1241 roku.

Na koniec godzi się jeszcze wspomnieć krótko o papieżu Marcelim, choć imię to ma również dwudziestu innych świętych. Jego pontyfikat przypadł na okres od listopada bądź grudnia 306 roku do 16 stycznia 308 roku. O tym następcy św. Piotra nie wiadomo zbyt wiele. Jego pontyfikat był krótki, a czasy dla chrześcijan nieprzychylne. Nie gromadzono dokumentów, a te nieliczne, które zapewne sporządzono uległy zniszczeniu w licznych pożarach, które nawiedzały Rzym.

Najważniejszym źródłem pozostaje nie do końca wiarygodna “Księga papieży” (“Liber pontificalis”)
Pontyfikat Marcelego zakończył 3,5-letnie interregnum czyli okres, w którym stolica apostolska pozostawała nie obsadzona po apostazji Marcelina. Marceli był prezbiterem w czasach pontyfikatu swego poprzednika. Niektórzy badacze twierdzą, że wraz z Marcelinem zastosował się do antychrześcijańskiego edyktu cesarza Dioklecjana z 23 lutego 303 roku, który, z wyraźnej inspiracji swego współrządcy Maksymiana, nakazywał zniszczenie kościołów, oddanie świętych ksiąg i złożenie ofiar pogańskim bogom. Zdaniem innych, nigdy nie zaaprobował postępowania Marcelina. Prawdopodobnie to on właśnie skreślił jego imię z oficjalnych wykazów papieży.

Okres pontyfikatu Marcelego przypadł na okres rządów tolerancyjnego cesarza Maksencjusza (306-312). W tej sprzyjającej atmosferze politycznej dokonał potrzebnej reorganizacji Kościoła. Nawracał ludzi, którzy wyrzekli się wiary w okresie prześladowań. Dbał o cmentarze. Z ułożonej przez Damazego I pochwały wynika, że Marceli rygorystycznie wymagał pokuty. Nie podobało się to wielu członkom wspólnoty. Wybuchły ponoć zamieszki, za które obwiniono papieża. Wypędzony z Rzymu przez cesarza Maksencjusza zmarł w niewiadomym miejscu.

Jego zwłoki sprowadzono później do wiecznego miasta i pochowano na stanowiącym prywatną posesję cmentarzu św. Pryscylli. Jakiś czas po śmierci Marcelego pojawiła się legenda, która głosi, iż został stajennym w cesarskiej stajni, którą urządzono w jego tytularnym kościele. Miało się to stać po tym, jak odmówił cesarzowi złożenia hołdu pogańskim bogom. Marceli, wpierw wychłostany, jako stajenny dokończył ponoć żywota. Wspomina o tym “Martyrologium św. Hieronima” z V wieku. W Kaplicy Sykstyńskiej ma piękną rzeźbę. Ubrany w pontyfikalne szaty, trzyma w jednej ręce kielich z Eucharystią jako symbol Chrystusowego kapłaństwa, w drugiej księgę - symbol kościelnego prawa.

Grzegorz Wawoczny (za Miejsca święte na ziemi raciborskiej, Racibórz 2001)

Bądź na bieżąco z nowymi wiadomościami. Obserwuj portal naszraciborz.pl w Google News.

Reklama
Reklama
Tagi:

Komentarze (0)

Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Sport19 kwietnia 202407:19

Weekendowy Niezbędnik Kibica

Weekendowy Niezbędnik Kibica - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
(greh)
Sport18 kwietnia 202409:01

Junior Trening Racibórz zaprasza na piłkarskie wakacje

Junior Trening Racibórz zaprasza na piłkarskie wakacje - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
opr. (greh), fot. FB/Junior Trening - Rozwój Młodego Piłkarza
Reklama
Aktualności19 kwietnia 202409:03

Wyciek paliwa przy Wojska Polskiego

Wyciek paliwa przy Wojska Polskiego - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
red., fot. grupa Racibórz 112
Reklama
Reklama
Reklama

Partnerzy portalu

Dentica 24
ostrog.net
Szpital Rejonowy w Raciborzu
Spółdzielnia Mieszkaniowa
Ochrona Partner Security
Powiatowy Informator Seniora
PWSZ w Raciborzu
Zajazd Biskupi
Kampka
Nasz Racibórz - Nasza ekologia
Materiały RTK
Fototapeta.shop sklep z tapetami i fototapetami na zamówienie
Reklama
Reklama

Najnowsze wydania gazety

Nasz Racibórz 19.04.2024
19 kwietnia 202421:56

Nasz Racibórz 19.04.2024

Nasz Racibórz 12.04.2024
12 kwietnia 202415:22

Nasz Racibórz 12.04.2024

Nasz Racibórz 05.04.2024
7 kwietnia 202412:45

Nasz Racibórz 05.04.2024

Nasz Racibórz 29.03.2024
29 marca 202415:21

Nasz Racibórz 29.03.2024

Zobacz wszystkie
© 2024 Studio Margomedia Sp. z o.o.