Reklama

Najnowsze wiadomości

Styl życia21 stycznia 201809:51

Ludzie ludziom. Marsz Śmierci na ziemi raciborskiej

Ludzie ludziom. Marsz Śmierci na ziemi raciborskiej  - Serwis informacyjny z Raciborza - naszraciborz.pl
0
Reklama
Racibórz:

- W pewnym momencie niemiecki żołnierz podszedł do jednego z więźniów, który ze zmęczenia nie był w stanie iść już dalej, kazał się odwrócić, przyłożył pistolet i strzelił mu w tył głowy - styczniowy Marsz Śmierci z Auschwitz, który przechodził przez ziemię raciborską oraz lata wojny i wkroczenia Armii Czerwonej we wspomnieniach Marty Fojcik.

Ludzie – ludziom...

Na podstawie wspomnień pani Marty Fojcik (z domu Przybyła) – naocznego świadka opisywanych wydarzeń


Moja opowieść zaczyna się latem 1939 roku. Jako młoda wtedy jeszcze dziewczyna, mieszkanka niemieckiej miejscowości Rodenbach, (bo tak wtedy nazywały się dzisiejsze Jankowice) pracowałam w Kuźni Raciborskiej w miejscowej odlewni. Do pracy dojeżdżałam rowerem przez las, była to bowiem najkrótsza droga do wspomnianej Kuźni. Pamiętam, że jeżdżąc tym lasem, codziennie mijałam przynajmniej dwa posterunki wojskowe niemieckiej armii ustawione w lesie. Co tam robiło wojsko? Dlaczego akurat tam stacjonowali? Nie wiem, nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale z tego powodu, że przejeżdżałam tam codziennie, byliśmy nieomal dobrymi znajomymi. Codziennie rano słychać było ze Schlosbergu (Góra Zamkowa) dźwięk trąbki wzywającej żołnierzy do apelu. Niemieccy żołnierze nie byli źle nastawieni do mieszkańców Jankowic, podobnie mieszkańcy - jedni i drudzy szanowali się nawzajem. Przyszedł czas żniw. Do Jankowic zaczęło przyjeżdżać coraz więcej wojskowych, lecz ci, którzy przyjeżdżali nie stacjonowali już w lesie. Mieszkańcy zostali grzecznie, aczkolwiek stanowczo poproszeni o użyczenie im kwater w swoich domach. Moi rodzice również musieli przeznaczyć jeden ze swoich pokoi na stancję dla żołnierzy. Rzecz jasna porozumiewaliśmy się z nimi bez żadnego problemu – mieszkaliśmy w końcu w Niemczech. W domu jako dzieci rozmawialiśmy co prawda wyłącznie po polsku, lecz ze względu na szkołę musieliśmy się zacząć uczyć języka niemieckiego, zresztą po dojściu Hitlera do władzy, wprowadzono nakaz rozmawiania wyłącznie w języku niemieckim. Po domach chodziły kontrole, a za złamanie tego nakazu groziły surowe konsekwencje. Ponadto partyjni konfidenci (NSDAP), których i tu nie brakowało, potrafili wieczorami stawać pod oknami domów i słuchać nie tylko tego, w jakim rozmawia się języku, lecz nawet tego, kto jakiego słucha radia – oczywiście za słuchanie polskich audycji również karano bardzo surowo. Tak więc język niemiecki czy ktoś chciał czy nie, był w powszechnym użyciu i każdy władał nim stosunkowo dobrze. Pod koniec sierpnia 1939 roku przez Jankowice przejechała ogromna ilość czołgów, samochodów, koni. To był niesamowity widok! Stałam wtedy przed domem i patrzyłam na te niezliczone kolumny ludzi i pojazdów zmierzających w stronę granicy z Polską. W tym samym czasie wyprowadzili się z naszych domów żołnierze, którzy tu stacjonowali. Pierwszego września, jak co dzień, pojechałam wcześnie rano do pracy i jak co dzień spotkałam w lesie wojskowe posterunki. Nieco później niebo zaroiło się od niemieckich samolotów, zawyły syreny alarmowe... Rozpoczęła się II Wojna Światowa. Tak naprawdę nikt z nas nie zdawał sobie wtedy sprawy z bezmiaru nieszczęść, jakie ona ze sobą przyniesie. Kiedy po południu wracałam z pracy do domu w lesie było już zupełnie pusto, nie spotkałam nikogo! Wielu mężczyzn z naszej wsi otrzymało powołania do niemieckiego wojska, między innymi moi trzej bracia i mój ojciec. Początkowo udało się nam uchronić przed wyjazdem na wojnę najstarszego brata, który utykał na jedną nogę a dodatkowo był już wtedy ojcem pięciorga dzieci, ale w czasie, kiedy armia niemiecka zaczęła ponosić coraz większe straty niemieckie dowództwo nie zważało już na nic, więc i on otrzymał powołanie. W pierwszych latach wojny w Jankowicach było stosunkowo spokojnie, front był przecież bardzo daleko od nas, i tylko od czasu do czasu któraś z rodzin otrzymywała tragiczną informację o śmierci syna, brata lub ojca. Minęło kilka lat. Armia niemiecka zaczęła ponosić ogromne straty, nikt oczywiście nie mówił o tym oficjalnie a propaganda utrzymywała, że na froncie odnoszone są kolejne sukcesy, ludzie przeczuwali jednak, że front zbliża się nieubłaganie. Nad spokojnym dotąd Jankowickim niebem pojawiły się radzieckie i alianckie samoloty. Coraz częściej ogłaszano alarmy lotnicze. Mieszkańcy otrzymali bezwzględny nakaz zaciemniania okien po zapadnięciu zmroku, polegało to na zakrywaniu okien ciemnym materiałem, nie wolno też było poruszać się po miejscowości po ogłoszeniu alarmu lotniczego. Za złamanie któregoś z tych zakazów groziły bardzo surowe kary, a ich przestrzegania pilnowało kilku partyjnych działaczy NSDAP, którzy o każdym przypadku ich złamania bezwzględnie informowali władze wojskowe. Ludzie przestali ufać sobie nawzajem. W sali państwa Złotoś prowadzony był kurs udzielania pierwszej pomocy. Młode dziewczyny były przyuczane do pełnienia roli sanitariuszek na wypadek ataku lotniczego. Ja również uczestniczyłam w tym szkoleniu. Pamiętam, że każda z nas musiała we własnym zakresie zaopatrzyć się w torbę sanitarną, i zdobyć środki opatrunkowe potrzebne do udzielania pierwszej pomocy. Któregoś dnia pracowałam na łące w sianie. Słysząc nadlatujące samoloty, co sił w nogach biegłam do domu, bo na wypadek ataku musiałam być na miejscu, by pomóc rannym. Jedyną śmiertelną ofiarą takich ataków w Jankowicach była młoda dziewczyna Erna Kuźnik. Została trafiona na swoim podwórku odłamkiem pocisku w kolano, pomimo opatrzenia rany, wdało się zakażenie i dziewczyna zmarła w ciężkich męczarniach po kilku dniach od zdarzenia. Front zbliżał się coraz bardziej. Nocami słychać już było odgłosy walk. Niemcy pod koniec 1944 zaczęli ewakuować swoje obozy zagłady, które założyli na terenach Polski. Kolumny więźniów maszerowały w kierunku niemieckich granic. Więźniowie przechodzili również przez Jankowice. Na zawsze zapamiętam zdarzenie, które niestety widziałam na własne oczy. Idąc drogą z jednym z dzieci mojej siostry, nagle zobaczyłam kolumnę wynędzniałych i wycieńczonych ludzi prowadzonych przez niemieckich żołnierzy. W pewnym momencie niemiecki żołnierz podszedł do jednego z więźniów, który ze zmęczenia nie był w stanie iść już dalej, kazał się odwrócić, przyłożył pistolet i strzelił mu w tył głowy. Potem kopniakiem zepchnął ciało do przydrożnego rowu. Byłam zaszokowana, zaczęłam krzyczeć na tego żołnierza, nie bałam się wtedy. Niestety dziecko, które było zemną również widziało całą scenę mordu na własne oczy. Żołnierz pozostał niewzruszony i poszedł dalej. Ciał leżących po rowach było znacznie więcej. Na polecenie ówczesnego sołtysa Johana Kuźnika grupa mężczyzn pozbierała zwłoki i pospiesznie pochowała je w nieoznakowanym leśnym grobie opodal dróg krzyżowych w kierunku Rud. Jedna mogiła znajdowała się również w lesie pomiędzy Jankowicami i Szymocicami. Później jeszcze wielokrotnie widziałam kolumny więźniów prowadzone w kierunku Raciborza. Ostatnie przechodziły tu zimą tuż przed wejściem Rosjan. Wtedy Niemcy pozwolili jednak, by jeńcy mogli się przynajmniej napić czegoś ciepłego. Pamiętam, że ugotowaliśmy bardzo dużo gorącej herbaty i częstowaliśmy nieszczęśników. Ostatni niemieccy żołnierze wycofywali się w pośpiechu. Mój ojciec, który służył w Łabędach również wycofywał się przez Jankowice. Po przyjściu do domu postanowił jednak, że dalej nie pójdzie, bo jak twierdził ta wojna nie miała sensu (miał już wtedy 60 lat). Przebrał się więc w cywilne ubranie, a mundur i dokumenty schował na strychu. W końcu przyszli Rosjanie. Nie wiedzieliśmy, czego można się było po nich spodziewać. Krążyły różne opowieści o ich okrucieństwach względem ludności cywilnej. Rozpoczęły się przeszukania. Rosjanie przetrząsali dom po domu w poszukiwaniu ludzi związanych nazistowskim reżimem, broni i dokumentów. Szukali również cennych rzeczy, które ich interesowały i które zabierali ze sobą. Wkrótce zawitali również do naszego domu. Dość szybko znaleźli mundur i dokumenty należące do mojego ojca. Po krótkich poszukiwaniach znaleźli ojca i zabrali go na przesłuchanie do jednego z domów przy obecnej ulicy Raciborskiej, w której urządzili sobie sztab. Niepokoiliśmy się bardzo o jego los. Po przesłuchaniu Rosjanie wyprowadzili ojca przed dom, ustawili pod murem z zamiarem rozstrzelania. Widziała to moja starsza siostra. Zaczęła przeraźliwie krzyczeć prosząc jednocześnie by zostawili naszego ojca w spokoju. O dziwo ta dramatyczna prośba pomogła. Żołnierze wypuścili ojca nie robiąc mu krzywdy. Nacierająca Armia Czerwona natrafiła na silny opór w Szymocicach. Pamiętam jak uciekali w popłochu z powrotem przydrożnymi rowami. Prawdopodobnie ze względu na ten właśnie opór mieszkańcy Jankowic zostali ewakuowani do Stanicy i kilku innych okolicznych miejscowości. Podczas ewakuacji Rosjanie znów zatrzymali mojego ojca. Tym razem miał być wywieziony wraz z liczną grupą mężczyzn w różnym wieku, w głąb Związku Radzieckiego. Pewnego dnia pojmani przez Rosjan mężczyźni w oczekiwaniu na transport siedzieli na podwórku prywatnego domu (prawdopodobnie było to w Stanicy). Na schodach przed domem siedział radziecki oficer i trzymał na kolanach dziecko gospodarzy, do których ten dom należał. W pewnym momencie podnosząc dziecko rozchylił mu się mundur. Jak wspominał później ojciec, który również siedział w tej grupie, pod mundurem radzieckiego oficera założony miał mundur niemiecki. Oficer spojrzał na grupę mężczyzn i wskazując na naszego sześćdziesięcioletniego ojca oraz niespełna osiemnastoletniego młodzieńca zapytał: I co? Niemcy chcieli takimi żołnierzami jak wy wojnę wygrać? Potem nie czekając odpowiedzi kazał im obydwu wstać iść do domu. W ten to sposób nasz ojciec po raz drugi uniknął tragicznego losu. Do domu po ewakuacji pozwolono nam wrócić dopiero wiosną 1945 roku. Nasz dom był w opłakanym stanie. Nie było okien ani drzwi, podłoga była powyrywana, wszędzie pełno obornika ponieważ Rosjanie wykorzystywali pomieszczenia mieszkalne do trzymania koni. Zamieszkaliśmy więc w piwnicy, a do ogrzania pomieszczenia i gotowania obiadu zamontowaliśmy tam piecyk z którego rura kominowa wyprowadzona była na zewnątrz przez piwniczne okienko. W tym czasie radziecki sztab znajdował się w Rudach. Rosjanie wpadali do Jankowic, często pod osłoną nocy, szukając mężczyzn do pracy w radzieckich fabrykach. Prócz mężczyzn szukali również młodych dziewczyn. By nas ochronić przed bolszewikami nasi ojcowie wybudowali w pobliskim lasku zamaskowany bunkier, w którym wielokrotnie nocowałyśmy wraz z koleżankami. W dzień, kiedy Rosjanie nie byli aż tak aktywni przebywaliśmy w domu, szukając jednocześnie naszego dobytku. Drzwi, okna, deski itp. rzeczy znaleźliśmy w lesie pomiędzy Szymocicami i Jankowicami. Rosjanie używali ich do budowy prowizorycznych bunkrów i umocnień w czasie walk o Szymocice. Pewnego dnia radziecki patrol zauważył dym snujący się z naszego piwnicznego okienka, w tym czasie akurat gotowałam obiad. Prócz mnie w piwnicy było jeszcze troje małych dzieci mojej starszej siostry. Rosjanie weszli do domu, lecz nikogo nie zastali, bo nie był on jeszcze wyremontowany. Szukali więc wejścia do piwnicy. Widząc to mój wujek (brat mamy) złapał za widły i próbował nie dopuścić żołnierzy do piwnicy. Był to jednak regularny patrol a widząc determinację wujka żołnierze jeszcze bardziej utwierdzili się w przekonaniu, że w piwnicy ktoś się ukrywa. W tej sytuacji musiałam wyjść na zewnątrz, ze mną wyszła również cała trójka dzieci. Powiedziałam im, że jestem matką tych dzieci, że jesteśmy bardzo biedni a dzieci nie mają nic do jedzenia. Wtedy dowódca zapytał: Gdzie w takim razie jest twój mąż? Nie wrócił z kopalni! Pracował w Gliwicach i nie wiem, co się z nim stało – odpowiedziałam. Jeden z Rosjan spojrzał na mnie, na dzieci, wyjął z kieszeni banknot wręczył mi go i powiedział: Kup im za te pieniądze omasty by miały co jeść. Podziękowałam. Potem z matką poszłyśmy pieszo do Rybnika i zrobiłyśmy dokładnie tak jak powiedział ten Rosjanin – kupiłyśmy omasty za całą kwotę, jaką mi podarował. Po zniesieniu znalezionych w lesie części wyposażenia naszego domu udało się go wyremontować i wreszcie mogliśmy w nim zamieszkać. W Jankowicach zaczęły pojawiać się grupy radzieckich żołnierzy, którzy zwyczajnie rabowali mieszkańców z reszty ich dobytku. W tej sytuacji grupa mieszkańców, wśród których był między innymi mój ojciec i kilku innych zdecydowanych na wszystko mężczyzn, założyła tymczasową milicję złożoną z samych ochotników. Mieli oni chronić miejscową ludność między innymi przed zakusami radzieckich rabczyków. Każdy z nich dostał broń i amunicję, a na rękach nosili biało – czerwone opaski. Bolszewicy szybko wypatrzyli ,,konkurentów” i chcieli ich rozbroić, ci jednak nie wydali broni i kategorycznie zapowiedzieli, że broń potrzebna jest im wyłącznie do ochrony mieszkańców przed rabusiami. Rosjanie zostawili ich więc w spokoju. Od tego czasu mieli się jednak na baczności podczas swoich złodziejskich wypadów. Pewnego poranka zauważyłam, że przed domem naszego niedalekiego sąsiada panuje jakiś wzmożony ruch. W naszym kierunku biegła już jego córka. Poprosiła, by ojciec udzielił im swojej pomocy, bo Rosjanie chcą zabrać ich krowę. Żołnierze widząc opór gospodarza i spodziewając się nadejścia innych mężczyzn (widzieli biegnącą dziewczynę do naszego domu) wsiedli do samochodu i czym prędzej zaczęli uciekać w kierunku Rud. Ojciec, który biegł na pomoc, zdążył już tylko strzelić za odjeżdżającym samochodem. Podobnych sytuacji było oczywiście o wiele więcej. Wojna się skończyła. Zabrała dwóch moich braci, jeden z nich zaginął bez wieści i po dziś dzień nie wiemy, co się z nim stało. Najmłodszy z moich braci po wojnie pieszo wrócił z obozu jenieckiego do domu. Niestety, krótko po swoim powrocie zginął tragicznie na skutek nieszczęśliwego wypadku. Takie to wtedy były czasy. Rosjanie w końcu wyjechali, zapanował względny spokój lecz pozostały wspomnienia tych strasznych wydarzeń, których ponownego przeżywania nie życzyłabym nikomu, naprawdę nikomu!!!

O Marszach Śmierci czytaj [tutaj]

Zebrał: Tomasz Rzepka
Opracował: H. Machnik

Autor: Henryk Machnik, redakcja@naszraciborz.pl

Bądź na bieżąco z nowymi wiadomościami. Obserwuj portal naszraciborz.pl w Google News.

Reklama
Reklama

Komentarze (0)

Komentarze pod tym artykułem zostały zablokowane.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Partnerzy portalu

Dentica 24
ostrog.net
Szpital Rejonowy w Raciborzu
Spółdzielnia Mieszkaniowa
Ochrona Partner Security
Powiatowy Informator Seniora
PWSZ w Raciborzu
Zajazd Biskupi
Kampka
Nasz Racibórz - Nasza ekologia
Materiały RTK
Fototapeta.shop sklep z tapetami i fototapetami na zamówienie
Reklama
Reklama

Najnowsze wydania gazety

Nasz Racibórz 19.04.2024
19 kwietnia 202421:56

Nasz Racibórz 19.04.2024

Nasz Racibórz 12.04.2024
12 kwietnia 202415:22

Nasz Racibórz 12.04.2024

Nasz Racibórz 05.04.2024
7 kwietnia 202412:45

Nasz Racibórz 05.04.2024

Nasz Racibórz 29.03.2024
29 marca 202415:21

Nasz Racibórz 29.03.2024

Zobacz wszystkie
© 2024 Studio Margomedia Sp. z o.o.