Zyhdi Çakolli - Wspomnienie
3 kwietnia w raciborskim muzeum planowano świętować 50–lecie pracy artystycznej oraz 70. urodziny Zyhdiego Çakolli, artysty – plastyka pochodzenia albańskiego, który od 1981 roku związał swoje życie z Raciborzem. Pomimo, że wszystko było zapięte na ostatni guzik, niespodziewane okoliczności sprawiły, że do uroczystości nie doszło.
- 11 marca wróciliśmy od córki, która od kilku lat mieszka w Irlandii. Mąż wieczorem zasłabł. Wezwaliśmy karetkę. Wstępne oględziny nie wskazywały na nic poważnego, ale ze względu na to, że mąż nigdy nie chorował, wystraszyłam się tym nagłym pogorszeniem jego stanu zdrowia i namówiłam go na badania w szpitalu. Trafił na oddział neurologiczny i okazało się, że konieczny będzie zabieg. Lekarze mówili, że to nic skomplikowanego. Mąż nie chciał się zgodzić na operację, ale była konieczna, bo inaczej musiałby stale przyjmować bardzo silne leki, które stopniowo wyniszczyłyby jego organizm. Polecono nam klinikę w Sosnowcu, do której pojechaliśmy 2 kwietnia. Byliśmy przekonani, że będzie to szybka operacja i po kilku dniach wrócimy z powrotem do domu. Okazało się, że niezupełnie... Mąż czekał półtorej miesiąca. Byliśmy zaniepokojeni, bo mówiono nam, że to kwestia dni. Przez ten czas podawano mu silne środki farmakologiczne, które osłabiały wszystkie organy. Mąż nie doczekał operacji – mówi Jadwiga Çakolli z trudem powstrzymując płacz.
- Ojciec trafił do szpitala w pełni sił fizycznych. Był sprawny, codziennie ćwiczył. Jeździł konno, uczył się angielskiego. Nikt nie spodziewał się, że dojdzie do takiej tragedii. Z trudem namówiliśmy go na odwołanie wystawy jubileuszowej, która była dla niego bardzo ważna – wspomina córka artysty, Jazysha Çakolli – O’Shea. – To była tragiczna i niepotrzebna śmierć. Jako rodzina będziemy domagać się zadośćuczynienia – dodaje jej matka.
Przyjaciele i najbliżsi artysty uważali go za tytana pracowitości. - Wszystko, co osiągnął, zawdzięczał swojemu uporowi. Był otwarty na innych ludzi, kultury i wyznania. Wiele podróżował. W ramach swoich artystycznych wypraw odwiedził m.in. Albanię, Anglię, Amerykę Północną i Południową, Arabię Saudyjską, Austrię, Belgię, Egipt oraz wiele innych państw. Uczył malarstwa. Świetnie dogadywał się z osobami z młodszego pokolenia. Jedną z jego ulubionych uczennic była Marta K., której postępy najczęściej chwalił. Razem ze swoim przyjacielem Janem M. Stuchlym był pomysłodawcą i organizatorem cyklicznych imprez międzynarodowych w dziedzinie plastyki, tzw. Biennale – wspomina żona zmarłego.
Dom rodziny Çakolli jest pełen prac głowy rodziny. – Często z okazji urodzin czy imienin dostawałam w prezencie od męża przedstawiające mnie portrety, których nigdy bym nie oddała, podobnie jak kolekcję portretów naszych przodków, która znajduje się w salonie. Kolekcje dzieł ojca mają także nasze dzieci: Jazysha, Pejazyr i Zyjahmi. To mąż wymyślił ich imiona, które powstały z pierwszych sylab naszych imion – Ja od Jadwigi, Zy od Zyhdi, zaś pozostałe to pierwsze sylaby imion naszych krewnych – tłumaczy pani Çakolli. – Z kolei my dzieci, mówiliśmy do taty ‘babi’ – to po albańsku ojciec. Był dla nas przykładem. Nauczył nas uczciwości i skromności. Sam nikogo nie traktował lepiej lub gorzej, z każdym człowiekiem, bez względu na jego status społeczny, rozmawiał tak samo – mówi córka artysty.
- Teraz po jego śmierci robimy wszystko, żeby mogła powstać jego wymarzona galeria sztuki, która będzie się mieścić przy ulicy Mickiewicza. Znajdą się tam głównie jego nowoczesne grafiki. Tata miał bardzo dobrą dokumentację. O wszystkim pomyślał. Zaprojektował m.in. napis, logo galerii – relacjonuje Pejazyr Çakolli.
- Ojciec, jak każdy artysta przechodził różne fazy swojej twórczości. Najnowsze jego prace powstawały przy pomocy komputera. W ten sposób tworzył abstrakcyjne i barwne grafiki. Ja uwielbiałam jego malarstwo olejne, ale kiedy zakończył już etap twórczości malarskiej, nie sposób było go namówić na namalowanie oleju. Zawsze tworzył dla siebie, według swoich pomysłów. Nie poddawał się trendom ani naszym prośbom czy namowom. Tworzył, jak czuł, nie tak jak chciało tego otoczenie – dodaje Jazysha Çakolli.
- Nawet po śmierci męża stale otrzymujemy zaproszenia do udziału w międzynarodowych konkursach plastycznych oraz wystawach. Na razie nie chcemy jednak wystawiać jego prac, ale prawdopodobnie w przyszłym roku wrócimy do wspomnianej wystawy jubileuszowej, podczas której miały być zaprezentowane jego dzieła z różnych okresów twórczych – mówi żona artysty.
Zyhdi Çakolli opuścił nas rankiem 5 maja, pozostawiając po sobie niezliczoną ilość grafik, a także obrazy olejne, rzeźby i instalacje. Do tej pory nic nie zmieniono w jego pracowni grafiki oraz atelier malarskim, znajdujących się w rodzinnym domu. Prace artysty aktualnie wzbogacają zbiory na całym świecie. Zdobią m.in. ściany instytucji państwowych oraz domów prywatnych osób na wszystkich kontynentach.
Iwona Świtała
ZYHDI ÇAKOLLI, ur. 25.04.1939 r. w Peć (Kosovo), absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Pristinie oraz podyplomowych studiów magisterskich w Belgradzie w Jugosławii u prof. Bośko Karanovića. Specjalizacja w zakresie grafiki w Moskwie, w Akademii Sztuk Pieknych im. W.I. Surikowa u prof. Wadima Siergiejewicza Żitnikowa. Był członkiem: Związku Artystów Plastyków w Jugosławii (1964), Związku Artystów Plastyków Yawa - 1 Association of Visual Artist-1 inc. New York City w USA (1966), International des Arts Plastiques UNESCO Paris w Francji (1982) oraz Związku Artystów Plastyków w Polsce (1983 r.). Oprócz rysunku, grafiki, malarstwa i rzeźby zajmuował się ilustracją, karykaturą i reklamą. Żonę Jadwię z d. Jośko poznał w 1971 r. w Warnie. W 1981 r. zamieszkał w Raciborzu.
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany