Tęsknota za skubaniem pierza
Za granicą osiągnęłam to, co chciałam. Przychodzi czas, że trzeba coś zmienić, szukać nowych dróg, wyzwań. Stąd decyzja powrotu do Polski i założenia biznesu zupełnie innego, niż wyuczony zawód – mówi Kasia Kreuzer, patrząc na swoje najnowsze dziecko, klub treningowy dla kobiet.
Do Polski wróciła po 20 latach pobytu nad Jeziorem Bodeńskim w Niemczech. Siłownia to rzeczywiście nowe wyzwanie. Z zawodu Kasia jest designerem. Tę nazwę nawet trudno przełożyć na język polski. – To taki projektant, tyle że odpowiedzialny za całość projektu. Żeby przybliżyć, bardziej, czym tak naprawdę zajmowała się, Kasia podaje przykład hotelu niedaleko lotniska we Frankfurcie. – To był hotel na 70 miejsc noclegowych. Mieliśmy go rozszerzyć do 700 miejsc i projektowaliśmy tam wszystko – od kolorystyki pokoi, poprzez stroje personelu, wystrój stołów po nadruki na pudełkach zapałek. Olbrzymi projekt. Designer daje klientowi gotowe rozwiązania – wyjaśnia.
Dlaczego więc aż taki skok, od projektowania do sportu. Otóż agencja reklamowa Kasi miała klienta. Jednego z wiodących producentów kijków narciarskich. W Niemczech wtedy był boom na tzw. nordic walking. Pojawił się pomysł - wprowadzamy te spacery z kijkami do Polski. A że Kasia lubi poznać wszystko od podstaw, zrobiła kurs instruktorki. – I w ten sposób wróciłam do sportu. Z którym miałam wcześniej wiele do czynienia. A skąd pomysł na siłownię tylko dla kobiet? –
Zbadałam rynek i takiej formuły jeszcze w Polsce nie ma – wyjaśnia. – Marzyło mi się takie miejsce, gdzie kobieta może wyluzować. Gdzie jest kontakt z klientem. Gdzie można się poczuć swobodnie i gdzie żadna pani nie zdziwi się, że ktoś jej zmierzy obwód uda. A gdy przez dwa tygodnie nie przyjdzie na zajęcia, to zadzwoni i spyta, co się stało, dlaczego Cię tutaj nie ma?
Kobieta w Raciborzu kojarzy się Kasi tak; w jednej ręce siaty z zakupami, w drugiej dziecko.
Dziecko, szczególnie trzyletnie. To temat, o którym Kasia może mówić godzinami. Głównie za sprawą córeczki Mayi, która niedawno skończyła 3 latka, a którą wychowuje samotnie. – W Polsce dziecko do 3 roku życia nie istnieje. Gdzie się nie obrócić, wszystko jest od 3 lat w górę. Tymczasem w Niemczech nie ma z tym problemu. Są tzw. krabbelgruppe. Maluchy bawią się ze sobą a mamy w tym czasie mają chwilę dla siebie. Mogą wypić kawę, oderwać się na te dwie godziny od dziecięcej rzeczywistości. Kobiety same się organizują, robią wspólne wycieczki, pikniki. Kasia częściej chodziłaby z Mayą do lasu, ale w towarzystwie raźniej. W niemieckich przedszkolach są bazary typu kindertrodelmarkt. Jedne mamusie pozbywają się rzeczy swoim maluchów, inne mamy kupują te ciuszki czy zabawki za symboliczne pieniądze. Jest kawka, ciastko i okazja do pogadania, poznania się. Albo nawet dzieciaki na kocykach wystawiają do sprzedania swoje zabawki i cieszą się, jak zarobią grosz czy kilka.
- Z moich obserwacji wynika, że w Polsce zalęgło się teraz pokolenie SMS-owe – zauważa Kasia. - Kobiety porozumiewają się za pomocą SMS-ów, nie ma długich rozmów, nie ma spotkań. Klik w telefonie i tyle. Ludzie nie zapraszają się do domów, nie rozmawiają. Ja to nazywam tęsknotą za skubaniem pierza, kiedy był czas na pogaduchy, spotkania, wspólne śmichy – chichy. Na wsiach się jeszcze potrafią zorganizować. W mieście to już zanikło.
Natomiast w przeciwieństwie do innych emigrantów, którzy po powrocie do Polski narzekają na polskie urzędy, Kasia ma do spraw urzędowych stosunek czysto stoicki. – Nie taki diabeł straszny jak go malują – śmieje się. - Jak jest coś do załatwienia to idę i załatwiam. Ludzie często wyolbrzymiają problemy. Lepiej uzbroić się w cierpliwość. Trzeba to trzeba, i nie ma gadania. Może w Niemczech było trochę prościej, ale bez przesady.
Marzenia? Oczywiście żeby biznes rozwijał się jak najlepiej. Ale też żeby choć troszkę zmienić naszą polską mentalność. – Najbardziej denerwuje mnie jak ludzie, nie będąc ani razu w klubie, usłyszą coś, przeczytają gdzieś i potem nieprzyjemnie komentują. Jedynym wyznacznikiem jest cena. Przyjdź człowieku, zobacz, spróbuj... Nie spodoba ci się, nikt cię przecież nie będzie namawiał ani zmuszał. Ale przekonaj się sam.
Jakby na potwierdzenie tych słów w trakcie naszej rozmowy do klubu wchodzi pani w średnim wieku. Rozgląda się po sali, po czym mówi z dezaprobata. – O, jak tutaj ubogo! Kasia podchodzi do niej i namawia na darmowy próbny trening, tłumacząc, że to nie jest typowa siłownia tylko trening cyrkulacyjny. – Nie, nie, nie – kiwa przecząco głową potencjalna klientka. – Ja zostanę przy mojej siłowni... Do widzenia. Odwraca się na pięcie i wychodzi.
- Do widzenia – odpowiada Kasia do zatrzaskujących się drzwi. – I proszę. Oto przykład tego, co mówiłam przed chwilą. Czyli co? Polacy nie lubią nowości i wolą je od razu negować, nie próbując nawet. Dla mnie jednak najważniejsze jest, że moje aktualne klientki są zadowolone. I nie chcą w swoim gronie osób przepełnionych negatywną energią.
Maya jest oczywiście oczkiem w głowie Kasi. Żeby mała nie zapomniała języka, w domu rozmawiają tylko po niemiecku, po niemiecku jest telewizja i bajki. – Ale Maya coraz częściej, nawet do mnie mówi po polsku – przyznaje Kasia. – Wtedy udaję, że nie słyszę i czekam, aż powtórzy to samo po niemiecku. A jak jest niegrzeczna, to ją straszę, że nie będzie bajek po polsku, angielsku czy niemiecku tylko po arabsku. Ale jakoś nie wygląda na przestraszoną.
Nie ma nieodpowiednich miejsc odpowiada Kasia, gdy pytam, czy Racibórz to dobry wybór na otwarcie takiego właśnie biznesu. – Wszystko zależy od człowieka. Trzeba wiedzieć, co z tym zrobić.
Wszystko wskazuje, że Kasia wie.
Jolanta Reisch
Komentarze (0)
Aby dodać komentarz musisz być zalogowany